Tak jak obiecywałam,
wstawiam kolejny rozdział. Bardzo wszytkich przepraszam, że tak późno, ale
niestety w ostatnim tygodniu nie miałam ani chwili dla siebie.
Ten rozdział
chciałabym zadedykować Reciakowej, jako podziękowanie za
cudny prezent jaki mi sprawiła ^^
Myślę, że dziś
wieczorem, ew jutro rano, też zobaczycie to cudo *_*
Naprawdę dziękuję Ci
serdecznie :* To skarb mieć taką czytelniczkę jak Ty ^^
No a teraz zapraszam
już do najnowszego rozdziału =3
Rozdział 7
Gdy tylko znalazł się
poza salą, oparł czoło o zimną ścianę i zwiesił ramiona. Miał ochotę się
rozpłakać, ale nie, powstrzyma łzy. Powoli zaczynał mieć dość huśtawki
nastrojów Paina. Najpierw jest miły i robi nadzieje, żeby potem rzucić nim jak
zużytą szmatą. Może i jest dziwką, ale jakąś tam godność jeszcze ma.
Jednak mimo że Itachi
starał się wytrzymać, to co wcześniej się stało, zabolało. I to jak cholera.
Nim zdążył to zauważyć, jedna łza spłynęła po jego porcelanowym policzku i
spadła prosto na zielone linoleum korytarza. Po prostu nie potrafił zrozumieć
rudego i jego postępowania. Albo mu się podobał albo nie, krótka piłka. Chyba,
że fioletowookiemu podobało się ciągłe ranienie Itachiego i zabawa jego
uczuciami.
Najwidoczniej
czarnowłosy musiał najpierw utemperować Paina, a dopiero później go w sobie
rozkochać. Teraz jednak wolał już o tym nie myśleć. W tej chwili marzył o
aromatycznej kąpieli, ciepłym kakao i wygodnym łóżku. Dziś za wiele się
wydarzyło, musi ochłonąć i na spokojnie wszystko przemyśleć.
Stojąc tak, usłyszał
za sobą szybkie kroki, które na pewno zmierzały w jego stronę. Pomyślał, że
może to Sasuke lub ktoś z personelu zmartwił się, że coś mu jest. Na szybko
dyskretnie ułożył włosy i poprawił sukienkę, która się lekko podwinęła, a potem
odwrócił się z nikłym uśmiechem. Jakie było jego zdziwienie, gdy zamiast
zobaczyć kogoś w białym fartuchu, jego oczom ukazał się wysoki mężczyzna na oko
dwudziestosiedmioletni w czarnym, obcisłym ubraniu. Miał krwistoczerwone włosy
i niemal identyczne oczy jak Pain. Mimo to nigdy w życiu nie powiedziałby, że są
do siebie podobni. Może to jakaś daleka rodzina? Nie zdążył się głębiej nad tym
zastanowić, ponieważ mężczyzna odezwał się do niego.
- Przepraszam, czy to
w tej sali leży Yahiko Itami? – Jego głos był delikatny, niemal jak czarny
aksamit.
- Tak – odpowiedział
mu, niewiele myśląc. Po chwili jednak zreflektował się: – A przepraszam bardzo,
kim pan jest?
- Można powiedzieć, że
jestem jego starym przyjacielem, choć bardzo dawno się nie widzieliśmy. –
Uśmiechnął się przebiegle. – Proszę mi mówić Nagato, proszę… pani… – ostatnie
słowo wypowiedział z dobrze słyszalnym zachwianiem w głosie. Itachi jednak
udał, że tego nie słyszał.
- Itachi. Nazywam się
Itachi Itami. Jestem żoną Yahiko – odpowiedział pewnie czarnowłosy.
Nagato na to spojrzał
na niego, jakby zobaczył diament w kaszance, a po chwili wybuchnął śmiechem.
- Żona… A to dobre… -
Czerwonowłosy śmiał się coraz głośniej. – W życiu tak dobrego żartu nie
słyszałem!
Itachi nie bardzo
wiedział, jak ma na ten nagły atak śmiechu odpowiedzieć. Po prostu zaniemówił.
Nie minęła jednak chwila i mężczyzna powoli opanowywał swój śmiech.
- Dobra, niech ci
będzie, że jesteś jego żoną. Choć jak dla mnie, to masz trochę za dużo między
nogami jak na kobietę, ale co kto lubi. Nie czepiam się. – Jego rozbawienie już
wygasało, ale w jego oczach wciąż było doskonale widoczne. – Tak czy owak,
byłem odwiedzić Yahiko w Akastuki, ale chłopak o imieniu Deidara powiedział mi,
że coś się stało i jest w tym szpitalu. Mogę go odwiedzić?
Itachi nie miał w
zasadzie powodów żeby odmówić. Pain i tak już był wybudzony, a jego nie chciał
widzieć. Postanowił zaryzykować.
- Tak, proszę. –
Wskazał mężczyźnie gestem, aby wszedł do sali. – Yahiko, przyszedł do ciebie
przy…
Nie zdążył dokończyć,
ponieważ jak w zwolnionym tempie zobaczył, jak rudy unosi się na łokciach, aby
spojrzeć, kto znów zakłóca jego sen, a następnie jego oczy rozszerzają się w
niedowierzaniu.
- Itachi, co tu robi
ten skurwiel?! – Ametystowe oczy Paina wyrażały w tym momencie jedynie
przerażenie.
***
Itachi obserwował
ulice zza szyby mknącej przez miasto taksówki. Było sporo po północy, kiedy
wyszedł ze szpitala, a zanim złapał taryfę musiało minąć co najmniej kolejne
pół godziny. Poruszył się na dość twardej tylnej kanapie i spojrzał na ekran
radia, to mignęło jaskrawym pomarańczem, najpierw pokazując, jaka stacja
właśnie raczy kierowcę taksówki oraz jego pasażera muzyką, by dopiero chwilę
później pokazać godzinę. 01:27. Naprawdę późno jak na powrót ze szpitala.
Zatrzymali się na skrzyżowaniu, sygnalizator świecił się taką samą czerwienia,
jak sukienka Itachiego w świetle dnia. Uchiha ponownie zwrócił wzrok za okno.
Światła latarni błyszczały, rażąc go trochę, ale brunet nieugięcie wpatrywał
się w świat za oknem. Ulice były pełne młodych ludzi, którzy poubierani w
skąpe, lśniące stroje wybierali się najprawdopodobniej na przeróżne imprezy.
Jakiś chłopak stał przy latarni, otoczony papierosowym dymem, niby tajemniczym
nimbem i w tym dymie rozmawiał z jakąś nastolatką, najwyraźniej ją podrywając;
inny słaniał się na nogach i uparcie trzymał ściany, by ostatecznie i tak
wylądować w krzakach. Itachi nie zdążył zauważyć, czy ktoś przyjdzie mu z
pomocą, bo światło zmieniło się na zielone i taksówkarz opuścił skrzyżowanie.
Pobocze kolejnej ulicy
było gęsto obsadzone drzewami, więc jechali praktycznie w ciemności, bo światło
mało której latarni było w stanie przebić się przez te dość gęstą jeszcze mimo
jesieni kurtynę liści.
- To tutaj –
powiedział Itachi po kolejnym skrzyżowaniu. – Proszę się tutaj zatrzymać.
Kierowca płynnie
wyhamował przed dość eleganckim, choć nieco ostentacyjnym w stylu budynkiem z
wielkim szyldem „Akatsuki” na frontowej ścianie. Obrócił się w jego stronę i
chwilę zmierzył wzrokiem. Itachi chyba wiedział, co sobie pomyślał, ale był do
takiego traktowania przyzwyczajony i nic sobie z tego nie robił. W końcu to
nikt ważny i nie musi przejmować się jego zdaniem na swój temat.
Zapłacił za kurs i
wysiadł z żółtej taksówki. Ta szybko błysnęła migaczem, włączyła się do ruchu
na pustej ulicy i pomknęła w stronę centrum. Kruczowłosy odetchnął chłodnawym
powietrzem i skierował swoje kroki ku drzwiom wejściowym. Zgrabne obcasiki jego
butów stukały po nierównym chodniku. Chwycił za klamkę i pociągnął.
Nie spodziewał się, że
kogoś zastanie na korytarzu o tak późnej porze, ale jednak. Na kanapie
siedzieli Sasori z Deidarą i wyraźnie na niego czekali, pogrążeni w, o dziwo,
spokojnej rozmowie, a nie kolejnej kłótni na tematy sztuki.
- Itachi! – krzyknął
blondwłosy, zrywając się z kolan swojego chłopaka. – W końcu jesteś, un! Musisz
być wykończony.
- Uwierz mi, ze
jestem. – Uśmiechnął się blado onyksowooki przeszedł kilka kroków dalej.
- A co z Painem, un?
Żyje, nie żyje?
- Żyje, tylko…
- Tylko co?
Itachi przygryzł wargi
i nie odpowiadał przez chwilę. W myślach przeanalizował przebieg całego dnia,
skupiając się tylko na suchych faktach i nie pozwalając, by znów zawładnęły nim
emocje.
- Jest trochę
podenerwowany.
- Ta, podenerwowany –
parsknął blondyn. – Wkurwiony chyba.
- Może – odparł
Itachi. - No i jeszcze ten dziwny mężczyzna, co przyszedł go odwiedzić i… sam
nie wiem. To był naprawdę ciężki dzień, Deidara. I jak pomyślę, ile jeszcze
takich dni może być, to aż mi słabo.
Deidara położył mu
współczująco dłoń na ramieniu, nie bawiąc się w żadne dogryzanie, czy podobne
sprawy.
- Połóż się, Itachi.
Sen zrobi ci dobrze, un!
Onyksowooki pokiwał
głową.
- Tak. Dzięki za radę,
Dei.
Wspiął się po schodach
na najwyższe piętro do biura Paina. Żeby ogarnąć cały ten interes i zarządzać
nim przez tych kilka dni nieobecności Yahiko, musi zagłębić się w dokumenty,
które rudy trzyma w swoim gabinecie. Nie ma innej drogi.
Ostrożnie, by nie
narobić zbędnego hałasu, otworzył wielkie, dębowe drzwi prowadzące do świętego
miejsca Paina. Lekko zdenerwowany wszedł do środka, zachwycając się miękkością
puchatego, czarnego dywanu, który pokrywał całą powierzchnię podłogi. Drzwi zamknęły
się za nim z cichutkim trzaskiem, ale Itachi i tak podskoczył przestraszony. Za
każdym razem gdy odwiedzał Paina w gabinecie był albo pod wpływem bardzo
silnych emocji, albo zostawał wyrzucany na zewnątrz już w pierwszej minucie
swojego pobytu, tak więc nigdy nie miał okazji przyjrzeć się wnętrzu.
- No tak... Gabinet w
burdelu, burdel w gabinecie, żadna różnica... - mruknął Itachi pod nosem i
zrobił niewielki krok do przodu, modląc się, żeby nie wejść w nic obrzydliwego.
Na przeciwko wejścia,
pod ścianą z okien stało duże biurko z ciemnego drewna. Stosy papierów, kartek,
karteczek i karteluszek zasłaniały cały blat. Na nich walały się stare
długopisy, złamane ołówki, markery. Na samym środku, znajdowała się wielka,
atramentowa plama, która kształtem przypominała czarnowłosemu tygrysa. Na rogu
biurka, Pain miał niewielką kolekcję kubków po kawie, herbacie i innych
dziwnych płynach, o których Itachi nie chciał nawet słyszeć.
Po prawej stronie
stały półki, które zamiast być wypełnione książkami, pełne były kurzu, śmieci i
kolejnych kubków. Gdzieś na jednej z wyższych stał brudny talerz. A książki
leżały poukładane byle jak w każdym możliwym miejscu na podłodze. Niektóre
pozamykane, niektóre pootwierane, jak wydawało się Itachiemu, na przypadkowych
stronach.
Czarnooki powoli
okrążył pokój, starając się nie zburzyć artystycznego nieładu, którego Pain
pilnował w każdej wolnej chwili. Nagle, nadepnął na coś jeszcze bardziej
puszystego niż dywan, coś żywego, a po chwili to coś pisnęło, wrzasnęło,
miauknęło i rzuciło się na nogę Uchihy, wbijając w nią pazurkami.
- Aaaaał! - Chłopak
wrzasnął z bólu i próbował strząsnąć z nogi stworzenie. Czarno-biała kulka
sierści nie spadła jednak, tylko jeszcze mocniej wbiła pazury w nieosłonięty
sukienką kawałek ciała. Itachi poczuł, jak po nodze cieknie mu niewielki
strumyczek krwi.
- Pain ma kota?! -
wykrzyknął zdziwiony i szybko złapał zwierzę, podnosząc je na wysokość swoich
oczu.
Kot chciał go ugryźć,
ale kruczowłosy od razu posmyrał go za uszami i zamiast tego usłyszał ciche mruczenie
zadowolonego kocura.
- Słodki jesteś,
wiesz? I na pewno głodny! - Itachi nie wiedział gdzie Pain chowa karmę dla
swojego pupila i czy w ogóle taką ma. Wziął go więc na ręce z zamiarem
poszukania w kuchni jakiejś ryby zaraz po tym, jak skończy przeglądać całą
makulaturę znajdującą się w pokoju.
Usiadł na skórzanym
fotelu, które zazwyczaj zajmował rudy, położył kota na kolanach i jedną ręką
dalej drapał go po głowie, a drugą szperał w dokumentach.
Faktury, paragony,
umowy, listy, jakieś notatki dotyczące zakupów, nic, co mogło zainteresować
Uchihę na dłużej. Taka praca za biurkiem musiała być strasznie nudna i
kruczowłosy powoli przestawał żałować, że nie ma innego życia. Bycie dziwką
może nie było najbardziej pożądanym zawodem na świecie, ale na pewno było
bardziej interesujące. I zdecydowanie ratowało człowieka od nudy i monotonii.
W końcu, wśród tony
śmieci, znalazł niewielkie, podniszczone zdjęcie. Dwóch chłopców przyjacielsko
obejmujących się, mniej więcej piętnasto-, szesnastoletnich, patrzyło prosto w
obiektyw. Ten z lewej był uśmiechnięty, włosy miał dokładnie w tym samym
odcieniu, co Pain i wyglądał jak Pain. Tylko, że był młodszy i nie miał
kolczyków. Już jak był nastolatkiem widać było, że wyrośnie na niesamowicie
przystojnego i seksownego mężczyznę. Tego drugiego Itachi nie znał, ale miał
wrażenie, że całkiem niedawno widział podobną twarz. Dłuższe czerwone włosy,
blade lico i te oczy, w które mógłby patrzeć godzinami. Nie uśmiechał się, z
poważną miną pozował do zdjęcia z przyjacielem.
Itachi wstrzymał
oddech i nie mógł uwierzyć w to, co widział. To na pewno był ten sam facet,
który przyszedł do Yahiko do szpitala. Ten sam, na którego Pain rzucił się z
morderczym okrzykiem kilka godzin wcześniej. Czarnooki przypomniał sobie
podsłuchaną rozmowę, z której teraz rozumiał troszkę więcej.
***
- Co on tu robi, ja
się pytam? – Złość w głosie Paina była przemieszana z autentycznym strachem –
Głuchy jesteś, czy już kompletnie ci na łeb jebło?
- Yahiko –
powiedział spokojnie Nagato – ale po co od razu krzyczeć? To jest szpital, a ty
jesteś pacjentem potrzebującym rekonwalescencji.
Gdyby tylko wzrok
rudego mógł zabijać, to czerwonowłosy już leżałby trupem. Jednak jak się łatwo
domyślić tak się nie stało. Natomiast to co się za chwilę miało wydarzyć kompletnie
zbiło Itachiego z tropu. Nagato podszedł do łóżka, nachylił się i pocałował
prosto w zmarszczone czoło Yahiko.
- Wiesz, martwiłem
się o ciebie. Tak dawno się nie odzywałeś, a dzisiaj… - zrobił krótką przerwę.
– Zresztą sam wiesz. – Nagato uśmiechnął się promiennie i czarnooki musiał
przyznać, że mężczyzna mimo wszystko wydawał się sympatyczny.
- Ile razy mam ci
powtarzać, żebyś się ode mnie odpierdolił? – Rudowłosy był wściekły. – Przecież
zrobiłem to, co chcieliście, to po co wciąż do mnie wydzwaniasz?
- Żebyś nie
zapomniał o nas. Jesteś dla mnie jak młodszy brat, a bracia powinni trzymać się
razem. – Nagato zrobił chwilową przerwę, cały czas uśmiechając się, po czym
zwrócił się w stronę czarnowłosego. – Prawda?
Itachi nie bardzo
wiedział, jak na to zareagować, więc tylko potaknął. W tym momencie z gardła
Paina wydobyło się złowróżbne warknięcie.
- Itachi, może już
pojedziesz do domu? – Jego głos nie znosił sprzeciwu. – Powiesz wszystkim, że
aktualnie nie jestem zdolny do pracy i żeby wykonywali tylko stałe zlecenia,
dobrze? – Mówiąc to, cały czas zerkał nerwowo na Nagato, jakby bojąc się, że
ten zaraz rzuci się na kogoś z nożem.
- Już idziesz? –
Czerwonowłosy wydawał się być autentycznie zasmucony. – A może posiedzisz z
nami jeszcze chw…
- Nie - przerwał mu
ostro rudy. – Itachi jedzie do domu teraz – ostatnie słowo niemal wykrzyczał.
Czarnowłosy nie
wiedział, co zrobić. Nie chciał się sprzeciwiać Painowi, ale czuł w kościach,
że nie powinien zostawić go samego z tym gościem.
- No skoro Yahiko
jest taki stanowczy, to cóż ja mogę poradzić? – Albo Nagato był świetnym
aktorem, albo naprawdę było mu z tego powodu przykro. – W takim razie, ty,
Yahiko, pogawędzisz ze mną, tak?
Lekko zdenerwowany
rudowłosy spojrzał na Itachiego. W jego oczach przelewały się różne uczucia.
Złość, irytacja, bezradność, smutek, strach… tylko czego mógł bać się Pain?
- Tak, pogawędzę –
odparł po dłuższej chwili ciszy. – Itachi, idź już – zwrócił się do niego
łagodnie – tylko nie waż się wchodzić do mojego gabinetu.
Itachi tylko kiwnął
głową i miał już wychodzić, kiedy zawahał się. Co zaszkodzi spróbować?,
pomyślał. Podszedł do rudego i pocałował go.
- Dobranoc,
kochanie – odpowiedział szybko i wyszedł.
Jeszcze zanim
zamknęły się za nim drzwi, usłyszał pełen jadu i wyrachowania głos Nagato.
- A więc to jest
ten twój Uchiha, tak?
Trzask. Drzwi się
zamknęły, nie było już powrotu.
***
Itachi jak porażony
odrzucił zdjęcie na blat biurka. Nagato. Ten dziwny mężczyzna ze szpitala, co
do którego Itachi miał bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony miły,
kulturalny, bardzo rozmowny, obyty, a z drugiej… Aż drgnął. Zimny i oślizgły,
uśmiechał w taki fałszywy sposób, że Itachi nie mógł osądzić inaczej – ten
mężczyzna ma sporo za uszami i wydawał się być potencjalnie niebezpieczny. A
może Itachi interpretował to wszystko źle? Spojrzał jeszcze raz na zdjęcie
objętych chłopaków, przypomniał sobie jeszcze scenę, w której rzeczony
czerwonowłosy Nagato całował Yahiko w czoło, a potem te słowa o wydzwanianiu…
Były chłopak, który nie chce dać Painowi spokoju? Dawna miłość, która nie chce
odpuścić, czy to o to chodziło?
Itachiego rozbolała
głowa, nagle wstał od biurka, zrzucając kota z kolan. Ten syknął wrogo, zjeżył
się i odbiegł na fotel stojący pod ścianą.
Jeśli byłby to były
chłopak, rudy pewnie nie reagowałby w tak ostry sposób. Ale znowu, patrząc na
to jak traktuje jego samego, nie mógł stwierdzić tego ze stuprocentową
pewnością. Lecz, czy Pain naprawdę był zdolny do próby samobójczej tylko ze
względu na to, że jakiś koleś przyczepił się do niego i nie chciał odpuścić?
Chyba nie, to nie pasowało do nieustępliwego charakteru Paina.
Ech, takie bezsensowne
rozważania nigdzie go nie zaprowadzą, musi poszukać czegoś innego. Może listów,
innych zdjęć, jakichś notatek, czegokolwiek – bo na razie nie wie nic i tonie w
domysłach.
Przeszukał jeszcze
kilka segregatorów ustawionych na jednej z zawalonych brudnymi naczyniami
półek, jeszcze raz przejrzał korespondencję Paina, ale nigdzie nie znalazł
nawet najmniejszej wzmianki o Nagato. Nagato… jak się właściwie nazywa ten
człowiek? Chyba nie przedstawił się pełnym nazwiskiem, więc również i tutaj
trop się urywał.
Itachi ziewnął,
przerzucając kolejne rachunki, kiedy uświadomił sobie, że jest już jaśniej.
Świtało? Zaskoczony powiódł wzrokiem po pomieszczeniu, usiłując znaleźć jakiś
zegarek. Coś srebrzystego mignęło pod papierzyskami zawalającymi biurko, więc
Itachi sięgnął w tamtą stronę i… prawdopodobnie znalazł to, czego szukał przez
całą noc! Telefon Paina! Otworzył klapkę i zaczął wpatrywać się w menu. Pod
godziną, 6:35, widniała zamknięta kłódka. Itachi nacisnął przycisk ‘menu’ i
wybrał opcje ‘odblokuj’. Niestety, tutaj jego szczęście się skończyło. Telefon
wyrzucił z siebie komunikat o treści: ‘podaj hasło’ i Itachi chwilowo nie mógł nic
z tym zrobić. Westchnął ciężko, a zaraz potem poczuł ssanie w żołądku. No tak,
wczoraj nie jadł ani obiadu, ani kolacji, nic dziwnego, że zgłodniał.
- Kici, kici! –
zawołał w kierunku fotela, wabiąc kota. – Kicia, no chodź. Pójdziemy na
śniadanie.
Kicia jednak nie
odpowiadała, wylegując się nadal na fotelu. Itachi nie mając wyboru, podszedł
tam i zwyczajnie zgarnął kota w ramiona. Ten znów syknął niezbyt zadowolony,
ale Itachi już nauczony doświadczeniem podrapał go za uszami i pod pyszczkiem.
Kot zamruczał radośnie i zdawał się być teraz nastawiony całkiem przyjaźnie ku
człowiekowi, który zakłócił jego zasłużony odpoczynek.
- Jak się nazywasz,
kicia? – zapytał Itachi, wychodząc z gabinetu Paina i kierując się na dół, ku
kuchni. – No? Czy Yahiko jakoś cię woła?
Wtedy zauważył, że
wokół szyi zwierzątka przewiązana została obroża. Jedną ręką sięgnął przez
gęste, miękkie, biało-czarne futro i przeczytał drobny, wygrawerowany na
medaliku napis: Zetsu.
- Zetsu?
Kociak zamruczał nagle
i trącił łebkiem dłoń Itachiego, po czym polizał przyjaźnie.
Itachi otworzył drzwi
do kuchni i wtem został obskoczony przez Deidarę. Nawet nie zauważył skąd
blondyn wyskoczył, takie to było nagłe i niespodziewane dla zmęczonego nocną
pracą bruneta.
- Ojaaa, masz kociaka,
Itachi! Ale słodziak z niego! – zachwycał się Deidara. Kociak prychnął i
machnął uzbrojoną w pazury łapką, przecinając płytko skórę jasnowłosego. –
Ałaaa, ten sukinkot mnie drapnął! Sasori, czy ty to widziałeś?!
OOO Pain ma rodzinę. Jak słodko. A Itachi normalnie podziwiam go, że ma tyle cierpliwości dla tego człowieka.Cudowna notka i niecierpliwie czekam na kolejną.
OdpowiedzUsuńWitam! Boże ile ja się naczekała... Dzisiaj z 7 razy byłam minimalnie i cały czas patrzę czy dodałaś... O będzie coś nowego na stronie? Ciekawie. A do rozdziału.
OdpowiedzUsuńTrochę sie zawiodłam, bo nie ma tutaj wyjaśnień poprzednich ''tajemnic'', a jest ich coraz więcej i to trochę dezorientuje. Ale tekst gdzie Itachi mówi, że dziwka ma lepsze życie od tego co nią rządzi, po prostu myślałam, że zaraz wybuchnę śmiechem. Błędów nie zauważyłam. I raczej nie mam więcej do powiedzenia n temam tego rozdziału. Pozdrawiam i czekam na następny rozdział. Yuu
Po pierwsze, dziękuję za dedykację xD
OdpowiedzUsuńPo drugie - buahaha! Kocham tego kociaka! Tak samo wredny na Pain, no może łatwiej go udobruchać. Hmm.. Co ten Nagato chce do rudego? >.< A propo do mojego wcześniejszego komentarza, o tym rozdwojeniu jaźni Paina ^^ Itachi może przeżyć trójkącik z 'ukochanymi' osobami! Buahahaha <-śmiech złego bohatera.
Ooo! Pain opowiadał o Itachim?! Ciekawe co takiego ^^ Może Nagato coś wypapla kiedyś przy nim? Że na przykład.. em.. Pain jest uzależniony od Itachiego? Albo.. Albo.. że ma rozdwojenie jaźni? I Itachi raz kocha się z dobrym aniołkiem Pain'em a raz złym demonicznym Pain'em lecz obaj go kochają? ^^
Hej!
OdpowiedzUsuńTu znów ja! xD Pierwszy rozdział (wprowadzający) na yaoi-by-rei.blogspot.pl
ZAPRASZAM! :)
jej zakochałam się w tym opowiadaniu <3 piszesz genialnie <3 to było takie słodkie kiedy Pain był taki czuły ah ...
OdpowiedzUsuń