I kolejna część, teraz znacznie szybciej. ;)
abunai ^w^
Rozdział 22
Pain
ramieniem ubabranym krwią przesączającą się przez materiał koszuli zamknął
drzwi do helikoptera i odwrócił się. Zauważył, że wszyscy stoją sztywno w
wąskim przejściu między fotelami (tylko Sasuke opierał się o siedzenie, bo
zraniona noga uniemożliwiała mu stanie na baczność), nie ruszają się i gapią na
kokpit, jakby znajdowała się tam jakaś zjawa, czy coś równie przerażającego. I
znajdowała się, w istocie.
-
Mam was, moi drodzy – usłyszeli ton przesycony jakąś złudną, złowrogą słodyczą.
Nagato. Czerwone włosy wyraźnie odcinały od przeraźliwie błękitnego nieba z
nielicznymi szczytami koron drzew za szybą, na tle której stał. Jedna z dłoni
opierała się na zagłówku fotela obitego bordową skórą, w niej trzymał pistolet,
drugą trzymał się zagłówka fotela stojącego obok. Na nim siedział pilot, który
aktualnie podrywał helikopter do góry, przełączając kontrolki i ciągnąc za
ster. Po kilkunastu sekundach milczenia las znajdował się już pod nimi, śmigła
huczały tak głośno, że czuli ten głos nie tylko w uszach, ale jakby rezonował
na całe ich ciała.
-
Ale jak to? Jakim cudem ty tutaj jesteś, Nagato?! – wrzasnął Pain,
przekrzykując rumor.
-
Przechwytywanie sygnału; to nie takie trudne, kiedy nie wszystkie połączenia są
szyfrowane i zabezpieczone. Nietrudno było się dowiedzieć, gdzie jesteście i co
wydarzyło się w naszej kwaterze głównej. Strzelałeś do szefa, Pain!
Czerwonowłosy
uderzył wolną dłonią o fotel, a drugą, tę z pistoletem, uniósł i wycelował
prosto w rudego. Nie znajdowali się daleko od siebie, może dwa metry,
więc gdyby teraz strzelił, na pewno by nie chybił. Pain zginąłby na miejscu.
-
Nie… - zaczął Yahiko, ale nie skończył, bowiem broń w ręku Nagato kliknęła.
Odbezpieczył ją.
-
E-e-e, ani słowa, mój przyjacielu. Poniekąd, muszę powiedzieć, przysłużyłeś mi
się. – Na bladej twarzy Nagato pojawił się uśmiech, szaleńczy, opętańczy. – Od
zawsze marzyłem, żeby zdekapitować tego starego ruskiego pierdziela, ale nigdy
nie miałem lepszej okazji. Madara nie żyje – stwierdził z pewnością graniczącą
z głupotą. Przecież został tylko postrzelony i nic nie było przesądzone. –
Naruto pewnie też, teraz zostałeś mi już tylko ty, Yahiko, i ja zostaję szefem.
Cała mafia, cały majątek należeć będzie do mnie i nikt, NIKT, mi nie
przeszkodzi w zdobyciu tego!
-
Rób co chcesz – Pain praktycznie wypluł te słowa. – Nie chce mieć z mafią już
nic do czynienia. Droga wolna, Nagato.
-
NIE! – wrzasnął czerwonowłosy i ścisnął broń tak, że ta wystrzeliła i pocisk
przebił się przez szybkę w drzwiach. Teraz huk śmigieł stał się już w ogóle
nieznośny i wszyscy ledwo mogli zrozumieć kolejne ze słów wykrzykiwanych przez
Nagato. Było coś o władzy, majątku i zagrożeniu, jakie niesie ze sobą
pozostawienie Paina żywego, jako że to on był niegdyś prawą ręką Madary, a nie
Nagato mimo swoich zasług i poświęceń. I wtedy czerwonowłosy zauważył
Itachiego, i kłapnął zębami tak mocno, że pewnie dałby radę sobie tak odgryźć
spory kawałek języka.
-
Tyyy…!!! – Nagato przeszedł na bardziej dramatyczną nutę, co brzmiało trochę
jakby się zadławił z szoku. Musiało mu się przypomnieć, że ostatnim razem
Itachi wpakował mu jogurt w twarz, a to chyba nie było dość chwalebne dla
czerwonowłosego. Raczej żenujące, bo czyż człowiek który prycha jogurtem
bananowym na środku sklepu nie jest żałosny? – Kurwa mać, teraz mam okazję,
żeby ciebie też wykończyć. Przedtem nie chciałem sobie brudzić rąk, więc
nasłałem na ciebie Naruto, ale…
-
Ty, co? – odezwał się Yahiko; trząsł się z gniewu.
-
Nasłałem na niego Naruto, żebyś wrócił i zajął w mafii miejsce należne mnie!
Nawet nie wiesz, jakie przeżywałem katusze, mogłem cię zabić, ale po kryjomu
liczyłem, że w końcu zrobi to Madara, że ukarze cię za zdradę. Bo niełatwo
zabić przyjaciela i do pewnego momentu chciałem tego uniknąć. Teraz, cóż, już
mi to zwisa.
Pistolet
został uniesiony po raz kolejny, tym razem w stronę Itachiego, coś kliknęło,
ale Pain rzucił się na Nagato, uderzając zdrową dłonią w twarz. Nie dzieliło
ich dużo, więc żeby tego dokonać wystarczył mu niewielki krok i porządny
zamach. Niedługo zajęło Nagato przygotowanie odpowiedzi, ręka z bronią
natychmiast wystartowała w stronę ametystowookiego i pistolet szybko wystrzelił
– kolejna kula utkwiła w już zranionej kończynie Paina. Rudy tylko syknął, ale
nie pozwolił, by czerwonowłosy uzyskał widoczną przewagę.
Itachi
obserwował te zmagania ze swojego miejsca całkiem niedaleko, obaj mężczyźni
próbowali uzyskać przewagę, sprzedając sobie ciosy z dwóch różnych stron
fotela. Tutaj jednak przewaga Nagato była wyraźniejsza, nie był ranny i miał
broń, czego nie można powiedzieć o jego ukochanym. Wtem Itachi przypomniał
sobie, że sam także ma broń. Faktycznie! Czego w końcu użył, żeby wydostać się
z willi Madary? Broni! O ile pamiętał, została mu tylko jedna kula, już tylko
jedna…
Musi
ją dobrze wykorzystać. Niepostrzeżenie sięgnął do kieszeni i wydobył z niejj
zgrabny, czarny rewolwer. Zupełnie instynktownie go odbezpieczył, uniósł rękę,
wyprostował ramie, wymierzył w czerwony łeb wydzierającego się i machającego
dłońmi jak szaleńca Nagato. Zagryzł wargi i – strzelił.
Srebrzysty
pocisk pomknął w kierunku wykrzywionej, bladej twarzy byłego przyjaciela Paina
i utkwił w jego czole, tuż między oczami. Nagato charknął głośno i
rozdzierająco, a potem sflaczał i padł na bok, na kolana siedzącego obok niego,
do reszty przerażonego pilota. Pilot krzyknął, próbując zepchnąć trupa z kolan,
ale nie bardzo mógł – ciało było ciężkie, przerażające, a lepka krew z czoła
spływała karminową strużką wprost na jego kolana. Odłupany kawałek czaszki
ukazywał dość nieprzyjemny widok – fragment przeoranego kulą mózgu w krwistej
kąpieli. Gdyby Itachi znajdował się bliżej pewnie zemdliłoby go bardziej niż
teraz; teraz wezbrały w nim torsje, ponieważ uświadomił sobie, że zabił
człowieka. Strzelił i zabił, naprawdę. Nagato… nie żył.
Nie
było jednak czasu na zbytnie roztkliwianie się nad sobą, bowiem helikopter
nagle przechylił się na bok i zaczął dość szybko zmierzać z wysokiego pułapu w
stronę ziemi.
-
Spadochrony! – usłyszał głos Paina przekrzykujący huk wiatru przedostającego
się przez rozbitą szybę. – Łapcie za spadochrony!
***
Tymczasem
Naruto został szybko przetransportowany do pałacu, gdzie od razu zajął się nim
Neji. Wziął go na salę operacyjną i robił co w jego mocy, by uratować kolejnego
członka rosyjskiej mafii.
***
Itachi,
spanikowany, założył szybko spadochron swojemu bratu, po czym zajął się swoim.
Pain czekał już na nich przy wyjściu, trzymając się czegoś mocno, by nie upaść
lub gorzej - nie wypaść.
- A
co z pilotem?! – krzyknął Sasuke, przerażony myślą, że kolejna osoba może
zginąć.
- A
co ciebie to obchodzi?! – odpowiedział Pain, poganiając ich.
Wyskoczyli
pośpiesznie, po chwili ciągnąc za sznurki, by otworzyć spadochrony. Pain miał z
tym mały problem przez swoje zranione ramię, więc Itachi zaczął już krzyczeć z
rozpaczy, że jego kochanek może zginąć.
Nic
takiego się jednak nie stało. Najwyraźniej spadochron, słysząc krzyki
Itachiego, rozczulił się i stwierdził, że nie zrobi tego kochającej się parze.
W
miarę bezpiecznie wylądowali gdzieś na polanie i usłyszeli głośny huk.
Helikopter
się rozbił, a las zaczął płonąć.
Wyplątali
się ze spadochronów, a Itachi próbował powstrzymać swoje łzy. Jako jedyny nie
ucierpiał. Stwierdził, że to niesprawiedliwe. Dlaczego ludzie, których kochał,
musieli cierpieć? Dlaczego oni, a nie on?
Takie
pytania przechodziły mu przez głowę. Uklęknął na ziemi i uderzył pięścią w
trawiaste podłoże.
-
Co się dzieje, It… - zaczął Yahiko, jednak nie dane mu było skończyć.
-
To wszystko moja wina! – zawołał, nawet na nich nie patrząc.
-
To nieprawda… To wszystko przeze mnie – powiedział Pain i syknął, kiedy Sasuke
opatrywał mu ramię.
Itachi
zerwał się z ziemi i szybko podbiegł do dwóch mężczyzn, po czym przytulił ich
mocno.
-
Tak się cieszę, że żyjemy – szepnął, na co Sasuke i Pain uśmiechnęli się lekko.
- Ty
i te twoje humorki – zaśmiał się rudowłosy, całując Itachiego w policzek.
Kruczowłosemu łzy poleciały po policzkach.
Sam
nie wiedział, czy to łzy szczęścia, czy smutku. Miał mieszane uczucia. Kiedy
pomyślał, że przeżyli, wszyscy razem, cieszył się. Jednak kiedy pomyślał o tym,
że jego najbliżsi cierpią i że nie mają pojęcia, gdzie są, miał wątpliwości.
Przecież
w każdej chwili mogła napaść ich rosyjska mafia z zombiakami na czele! Z takimi
to nigdy nic nie wiadomo…
-
Co robimy? – spytał Sasuke, opatrując sobie nogę.
-
Nie mam pojęcia – szepnął Itachi, kładąc się na trawie.
Pain
wyjął telefon i wykręcił jakiś numer. Przyłożył słuchawkę do ucha i słuchał
sygnału.
-
Kakashi? – spytał rudowłosy, kiedy usłyszał głos.
-
Tak, to ja… Pain?
-
Owszem. Mam sprawę…
Pain
pokrótce streścił mężczyźnie co się z nimi działo. Kakashi w międzyczasie
przeklinał. Dużo i siarczyście. I psioczył. Zwłaszcza na Delfina, z którym
cholera wie, co się stało i na Ślimaka, która dała się zabić.
Odeszli
w tym samym czasie nieco od palącego się helikoptera. Po takich przygodach
byłoby niefajnie, gdyby po prostu zjarali się żywcem. I stanęli na pobliskiej
polance, wpatrując się w łunę smolącej się w iskrzących płomieniach maszyny.
Tymczasem
Itachi siąknął nosem raz. A potem ponownie. I siąknął zaraz po raz trzeci.
Absurd
przeżytych sytuacji zaczynał go przytłaczać. Począwszy od ucieczki z burdelu,
wysadzenia budynku w powietrze, informacjach Paina o przynależności o mafii,
poznania wuja i jego operacji przeprowadzonej przez Sasuke, rozmowy z nim, to,
jak o mało się nie zabił, chcąc chronić swoich bliskich - czyli Yahiko i brata,
strzelaniny, ucieczki przed mafiozami, lotu helikopterem i w końcu skoku ze
spadochronem... To było za dużo. I w tym wszystkim Itachi nie wiedział już, kto
zginął, a kto wciąż pozostawał żywy. I co wspólnego z Kakashim miała jego matka
i jaka była jej rola w mafii i, że zginęła niemalże cała rodzina, bo, czy
faktycznie chodziło wyłącznie o zadłużenie? No cóż, najwyraźniej.
Właściwie
to nic nie wiedział. Chciał po prostu zasnąć zostawić za sobą wszelkie złe
myśli, najlepiej wtulając się w ramiona rudowłosego. Ale... Ale czy mógł mu
ufać? Teraz, kiedy powoli zaczynał analizować wszystko co się wcześniej stało?
Yahiko... Miał go zabić. Miał sprzedać jego organy! Na samą myśl zrobiło mu się
nieco niedobrze. I niby rudowłosy zreflektował się, gdy go ujrzał wśród
rodzicielskich flaków i nie chciał go, ani Sasuke zabijać, a chronić, ale...
Ale...
-
Jak mam ci ufać po tym wszystkim? - zapytał, bardziej przestrzeń niż kogoś konkretnego.
Jednak to Pain poczuł się odpowiedzialny do udzielenia odpowiedzi.
-
Nie musisz - szepnął rudowłosy, odkładając telefon i klękając tuż przy nim. -
Wystarczy mi twoja miłość. Nie pragnę zaufania.
-
Jak mam cię kochać bez zaufania? Zaufanie jest powodem do prawdziwiej miłości,
więc jak...
-
Ciii... Nie mów nic. Kocha się za nic. Nie istnieje żaden powód do miłości.
-
Nie cytuj do mnie Paulo - wystękał żałośnie. - Nie rób tego. Nie zniosę tych
słów, kiedy jestem... Ja... Proszę... - zaplątał się we własnych myślach. -
Zostaw mnie, Yahiko. Muszę pomyśleć.
-
Dobrze - powiedział Pain, po chwili wahania. Najwyraźniej nie chciał zostawiać
kochanka w takim stanie. - Zostań tu z Sasuke. Pójdę do szosy, poczekam na
Kakashiego.
Itachi
westchnął smutno, rozdzierająco.
Pomimo
tego, że jeszcze kilka sekund temu wtulał się w mężczyzn, szczęśliwy, że
wszyscy żyją, to wiedział, że wiele spraw nie zostało wyjaśnionych. A on
właściwie nie chciał teraz niczego wyjaśniać. Ale musiał, skoro został z Sasuke
sam na sam.
-
Nie chciałem nigdy, żebyś mnie nienawidził - zapewnił go z mocą, o jaką w tym
momencie się nie podejrzewał. - Wiem, że nie byłem ci bratem. Sam nie
wiedziałem o twoim istnieniu, ale... Kocham cię, Sasuke. Pomimo tego, że cię
oszukałem, nie chcę cię stracić. Nie zmienię przeszłości. Skoro nie można się
cofnąć, trzeba znaleźć najlepszy sposób, by pójść naprzód.
-
To...
-
Paulo. Mój ulubiony autor. Jego rady są życiowe. Czuję, że to jego słowa
kierują moimi czynami.
- I
jak na tym wychodzisz do tej pory? - zapytał nieco złośliwie jego brat. - Ściga
cię mafia, omal nie zginąłeś i jesteś dziwką. Nie za radosny żywot.
Itachi
zamilkł. Gorycz ścisnęła jego serce. Niby tak. Niby tak... Ale... Przez tyle
lat światło książek Coelho towarzyszyło jego życiu i teraz, przez słowa brata
miał w nie zwątpić. Nie. Nie mógł.
-
Spotkałem ciebie - zaczął cichutko. Jednak z kolejnymi słowami jego głos
nabierał mocy. - Spotkałem swojego małego braciszka. Kochanego braciszka, który
nieraz zasikał mi prześcieradło. To mało? Może dla innych. Mnie życie nauczyło
czerpać nieograniczoną radość z drobnych rzeczy. Życie i Paulo. A to, że ty
żyjesz, że wciąż mam rodzinę na tym świecie jest największą radością, jaka
mogła mnie spotkać. Kocham cię, bracie. I nawet jeżeli odrzucisz moją braterską
miłość, to dalej będę cię kochał, bo jesteś dla mnie najważniejszy.
I
strzelił oczami w kierunku brata, próbując mu tym małym gestem pokazać, że jego
słowa są szczere i niezłomne. A Sasuke najwyraźniej topniał pod tym maślanym
spojrzeniem onyksowych ocząt, które były tak podobne do jego własnych. Młodszy
Uchiha skinął głową, na znak pojednania i po chwili brat wtulał się w jego
wątłą klatę, dając upust swoim rzewnym łzom radości z faktu, że Sasuke też go
kocha i smutku, że nie wiedział czy ufać, a tym samym kochać swobodnie Yahiko.
***
Szosa
była pusta i zniszczona, popękana. Wyglądała na taką, która w przeszłości
uczęszczana była zatrważająco często, teraz jednak świeciła pustkami – straciła
na popularności albo coś. Pain szedł poboczem, szurał nogami po zeschniętych,
brązowawych liściach i opadłym igliwiu, być może sprzed wielu lat. Jego
garniturowe buty były szare od kurzu. W końcu stanął i wyprostował się –
znajdował się niedaleko kapliczki. To to miejsce wyznaczył Kakashi – tutaj miał
się pojawić za kilka minut. Rudy niewiele się zastanawiając, usiadł na trawie i
zeschniętych liściach na poboczu – kilka minut mogło się przeciągnąć, a on
musiał chwilkę odpocząć. Opadłszy na ziemię, zaczął badać swoje zakrwawione
ramię. Nie było z nim najlepiej; jedna kula przeszła na wylot, druga utkwiła w
kończynie. Niby mógł nią poruszać, choć z trudem okupionym posoką sączącą się
rany, ale praktycznie jej nie czuł. Ręka była jak z waty, jakby nie należała
wcale do niego – odrętwiała i obca. Niestety nie było czasu, żeby pozwolił się
nią zająć Sasuke, który i tak na głowie miał swoje własne rany. I swoje własne
problemy z bratem.
Yahiko
zagryzł wargi, próbując odczepić materiał jasnej koszuli, który przysechł do
rany postrzałowej. Każda próba oderwania tkaniny od zranienia kończyła się tym,
że ciemniało mu przed oczami, a ostre igiełki naprawdę paskudnego bólu odzywały
się w ramieniu i paraliżowały go na chwilę. Cóż – przynajmniej jakieś czucie
było, może mu tej ręki nie amputują, jak już to wszystko się zakończy.
…zakończy…
czy w ogóle ma zamiar się zakończyć?, zastanowił się rudy. I jak zakończyć? W
chwili obecnej chyba na zbyt szczęśliwe zakończenie nie mają co liczyć. Itachi
zwątpił we wszystko, zwątpił w niego i sam Pain także zwątpił w samego siebie.
W to że cokolwiek może, że cokolwiek kiedykolwiek mógł. Zawsze, och, zawsze był
taki zależny od wszystkich – nigdy nic nie zależało tylko od niego. A kiedy
myślał, że faktycznie podjął jakąś decyzję, ta prowadziła do nieuchronnie złego
końca. Był jak chomik na kołowrotku, zmuszony biegać wciąż tą samą trasą,
tańczyć jak mu zagrają. Zawsze w matni, w tym samym koszmarze i to przez głupie
błędy młodości.
Kiedyś,
jeszcze jak miał naście lat uważał, że dołączenie do gangu to świetna sprawa –
seks, narkotyki, przemoc, władza; jej smak, który poczuł wtedy po raz pierwszy.
Tak uzależniający i słodki, którego pragnął przez większą część życia. „Będę
potężny. Jak wespnę się wyżej po tej drabinie, jak zauważą, że mi zależy, że
obchodzą mnie sprawy mafii – będę potężny. Będę miał władzę, posłuch, będę mógł
robić, co chcę i kazać innym robić to dla mnie” – tak myślał, ale okazało się
to zwodnicze. Nawet jak wspinał się wyżej, zawsze był ktoś nad nim, kto trzymał
go w ryzach, komu miał być posłuszny i kto miał święte prawo wymagać od niego i
wydawać mu rozkazy. Nawet tak okrutne i paskudne jak te dotyczące rodziny
Itachiego, mężczyzny który skradł mu serce i dla którego, chyba po raz pierwszy
w ogóle, sprzeniewierzył się rozkazom idącym z góry. Dla Itachiego, dla niego,
dla tego, który teraz zwątpił we wszystko, a najbardziej w niego, w Yahiko.
Miał święte prawo do tego, uznał rudy, w końcu to wszystko przez niego. Tylko
przez niego – nie jest godny jego miłości, nie zasłużył na rozgrzeszenie i nie
zasłuży, choćby przez siedem dni i nocy klęczał przy jego stopach i błagał o
wybaczenie, kajając się i posypując głowę popiołem.
Pogrążony
w myślach Pain usłyszał odgłos silnika i chwilę potem przy kapliczce
naprzeciwko zatrzymał się samochód.
Wysiadł
z niego, na szczęście rudego, Kakashi. To oznaczało, że są już chociaż w
połowie bezpieczni, że ta ruska mafia jeszcze ich nie znalazła. To dobrze.
Hatake
podszedł do Paina i spojrzał na niego ze zmartwieniem. Mężczyzna wyglądał
naprawdę okropnie. Zakrwawione ubranie, podkrążone oczy, suche usta i był jakiś
taki blady.
-
Gdzie Itachi i Sasuke? – spytał, próbując nie patrzeć na ranę rudowłosego.
-
Czekają… Pójść po nich?
-
Nie, ja pójdę. Ty wsiądź do auta, jesteś w strasznym stanie.
-
Nie jest tak źle – powiedział Yahiko, uśmiechając się niemrawo i kierując w
stronę samochodu. – Są niedaleko, idź cały czas prosto, aż zobaczysz polanę.
Kakashi
potaknął i ruszył w tamtą stronę, kiedy był pewny, że Pain wsiadł do auta.
Po
chwili dostrzegł dwie sylwetki. Podbiegł szybko do chłopaków, którzy spojrzeli
na niego z lekkim zaskoczeniem.
-
Kakashi! – zawołał Itachi, wstając. – Co z Yahiko?
-
Już jest w aucie – powiedział i rozejrzał się wokół. Kiedy zobaczył niedaleko
ogień i spadochrony obok braci Uchihów, uniósł brwi do góry i pomógł wstać
Sasuke. – Wynosimy się stąd.
Itachi
pomógł mu nieść brata i siłą powstrzymywał się od nieuronienia łez. Znów
wydawało mu się, że jest szczęśliwy. Jednak nadal nie miał o wielu rzeczach
pojęcia.
-
Kakashi… - zaczął kruczowłosy, patrząc na mężczyznę.
-
Tak?
-
Dlaczego tak właściwie nam pomagasz? – spytał, a Hatake chwilę zwlekał z
odpowiedzią. Uśmiechnął się i spojrzał w niebo.
-
Ponieważ obiecałem – odpowiedział i już nic więcej nie mówili. W ciszy doszli
do samochodu.
Itachi
chyba zrozumiał.
Może
nie do końca wiedział, o co chodziło, ale miał małe pojęcie, komu Kakashi mógł
coś obiecać. I cieszył się. Przynajmniej był ktoś, kto nadal o nich pamiętał. O
dwóch sierotach, które tyle przeżyły. A jak Itachi zdążył się już dowiedzieć, w
życiu jego brata też dużo się działo. I to go w jakiś sposób zasmuciło.
Znów
miał ochotę uronić łzę. Był zły, na siebie, że nie uratował wtedy brata. Może
to wszystko by się inaczej potoczyło.
Chociaż,
może tak było lepiej? Po co przejmować się przeszłością? Przecież są razem, we
dwóch, żyją, oddychają.
-
Itachi? – odezwał się Sasuke, patrząc na brata.
-
Tak, Sasuke?
-
Nie martw się. Jest w porządku – powiedział młodszy, uśmiechając się niemrawo.
Kruczowłosy
również się uśmiechnął. Przypomniał mu się cytat Paulo: „I kiedy czegoś
gorąco pragniesz, to cały wszechświat sprzyja potajemnie twojemu pragnieniu”.
Tak,
zdecydowanie wszechświat był po jego stronie.
Yahiko
go kochał, on kochał Yahiko. Kochali się nawzajem. Odnalazł brata. Brat mu
wybaczył.
Itachi
znów czuł się szczęśliwy, ale nie miał pojęcia, co zrobić z tym szczęściem.
Podzieli się nim, później, ze wszystkimi. Z przyjaciółmi w burdelu, z Painem, z
Sasuke, z Kakashim, a nawet z Zetsu. I będzie dobrze.
Powinno
być dobrze.
Mężczyźni
wsiedli do auta i Kakashi czym prędzej ruszył, mówiąc, że muszą się pośpieszyć
i pojechać do szpitala. Nikt nie protestował.
Więc
ruszyli z piskiem opon, zostawiając w tyle palący się helikopter, ruską mafię i
wszystko, co złe.
Witam,
OdpowiedzUsuńjuż wydaje się, że są bezpieczni, a tu ni z tego jednak... cóż Itachi, zabijając Nagato uratował osobę, którą kocha, ale też i siebie jak również brata... Ciekawe co z Naruto, oby przeżył.... Kakashi się zjawił, no i teraz można powiedzieć, że są w miarę bezpieczni....
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Mnie tam zastanawiam czy Naruto będzie w dziwnym związku z Sasuke w końcu jakby nie patrzeć ciągnie ich do siebie. Np, porwał by Sasuke w akcie zemsty i zakochali by się w sobie (takie marzenia :) W każdym razie niecierpliwie czekam na kolejny rozdział :)
OdpowiedzUsuń