Uwaga!
Blog zawiera treści homoseksualne, przemoc oraz wulgaryzmy!
Jeżeli Ci to nie odpowiada, opuść bloga.
Wszystkich innych zapraszam do czytania :)

niedziela, 21 października 2012

"I hate everything about you" Rozdział 10

Bardzo przepraszam, że w ubiegłym tygodniu nie pojawił się nowy rozdział! Niestety nie byłam w stanie go dokończyć - miałam koszmarnie zawalony tydzień. Ten teraz też mam, dlatego mimo fajnych planów wstawienie częśći 10. już w piątek, udało mi się to zrobić dopiero dzisiaj.
Nie przedłużam już - zapraszam do czytania i dziękuję za poprzednie komentarze! ^w^




Rozdział 10


Itachi szedł powoli jedną z mniejszych uliczek miasta. Słońce powoli przesuwało się po niebie i teraz wisiało nisko nad szarymi budynkami, zalewając je pomarańczowym światłem. Ludzie wychodzili z domów, kierując swoje kroki do najróżniejszych barów, klubów i innych miejsc rozrywki.
Tego dnia brunet chciał pobyć przez chwilę sam. W ciągu ostatnich dni w jego życiu zapanował wielki chaos. Tajemnice Paina, odnalezienie brata i cały dom na jego głowie, sprawiły, że, jak każdy normalny człowiek, potrzebował chwili wytchnienia i samotności. I dlatego wybrał się na długi spacer do dzielnicy, której nie widział przez kilka długich lat.

Wylądował tam chwilę po utracie rodziny. Jako że nie był pełnoletni, przydzielili mu opiekuna. Przez kilka dni tylko udawał, że zajmuje się Itachim, całe dnie i noce pracował, po to tylko by później znęcać się nad biednym chłopcem. Czarnowłosy szybko zrozumiał, że lepiej mu będzie gdzieś indziej, spakował swój niewielki dobytek i uciekł. Nikt go nigdy nie szukał i Itachi był pewien, że opiekun ucieszył się z jego zniknięcia.
Dość szybko trafił do najuboższej części miasta. Ulice były brudne, zaśmiecone, okna w domach nieumyte, niektóre nawet powybijane. Pod klatkami codziennie można było spotkać tych samych żebrzących ludzi, ławki stale zajęte przez okolicznych meneli popijających piwo lub jakieś mocniejsze trunki, nie zachęcały nawet do postawienia na nich torby z zakupami.
Młody Itachi, z każdej innej dzielnicy był wyganiany i dopiero tam odnalazł względny spokój. Nie było to idealne miejsca dla dorastającego chłopca, ale przynajmniej nikt go nie zaczepiał, mógł robić co chciał, dość szybko dogadał się z jednym, przyjemniejszym mieszkańcem ulicy. A po kilku tygodniach spędzonych na błąkaniu się po śmietnikach w poszukiwaniu jedzenia, niewielka grupa kobiet zlitowała się nad nim i każdego dnia dostawał od nich ciepły posiłek i kawałek chleba. W gruncie rzeczy, żyło mu się dobrze i nie narzekał, miał co jeść, ze snem było gorzej, ale zawsze udawało mu się odnaleźć jakiś przytulny kąt.
Najgorsze jednak były zimy. Niskie temperatury i śnieg jeszcze bardziej utrudniały i tak już niełatwe życie Itachiego. Na szczęście pomagał mu wtedy pewien mężczyzna, którego imienia nigdy nie poznał. Jako jedyny ze wszystkich bezdomnych, posiadał legalny dostęp do jednej z piwnic w starej kamienicy. Warunki tam panujące nie były najlepsze, brud był jeszcze większy, a do tego w każdym kącie czaiły się pająki i szczury, ale i ta było to lepsze od niemal pewnego zamarznięcia na zewnątrz. Co roku mężczyzna zabierał Itachiego do podziemnego pomieszczenia i pozwalał mu spędzić tam całą zimę. Szczęście szesnastoletniego wtedy chłopca nie mogło trwać wiecznie i którejś późnej jesieni, starszy mężczyzna został potrącony prze samochód i zmarł na miejscu.
Nadchodzącej powoli zimy Itachi bał się jak nigdy wcześniej niczego. Nie nauczył się radzić sobie sam o tej porze roku i nie wiedział co zrobić. I właśnie tej zimy po raz pierwszy spotkał Paina.
Siedział nocą na krawężniku i dygotał z zimna. Otulał się coraz mocniej kurtką, która wcale nie dawała dużo ciepła. Miał dość i po raz pierwszy żałował, że nie został z byłym opiekunem. Przynajmniej nie musiałby się martwić, że umrze. Nagle poczuł czyjąś dłoń na ramieniu i zaciekawiony podniósł wzrok by ujrzeć najprzystojniejszego mężczyznę jakiego kiedykolwiek spotkał. Wysoki, dobrze zbudowany, rudowłosy z kolczykami na całej twarzy i niesamowitych, fioletowych oczach.
Itachi błyskawicznie wstał, odsunął się na bezpieczną odległość i w ciszy przyglądał się mężczyźnie.
- Kim jesteś? - zapytał, mając nadzieję, że zabrzmiał groźnie.
Nieznajomy uśmiechnął się delikatnie i podszedł do Itachiego i patrzył w jego czarne jak węgiel oczy.
- Mam na imię Pain - głos rudego był jak najpiękniejszą muzyka dla czarnowłosego. Mógłby go słuchać całe dnie i noce!
- Itachi. - nie miał zamiaru odpowiadać, imię po prostu samo wypadło z jego ust.
- Itachi... - Chłopak poczuł, że miękną mu kolana. Sposób w jaki Pain powiedział jego imię był bardzo podniecający.
- Robisz coś ciekawego w życiu? - Rudy wyciągnął z kieszeni paczkę Black Devilów, wyciągnął jednego papierosa i poczęstował młodszego chłopaka. Ten drżącą ręką sięgnął po swojego pierwszego papierosa w życiu. Nigdy nie ciągnęło go do palenia, ale nie był w stanie odmówić takiemu mężczyźnie!
- Ja... Nic w sumie. Tak tylko... Chodzę i marznę. – Pozwolił by Pain podpalił końcówkę fajki i zaciągnął się. Od razu zakrztusił się i zaczął kaszleć jak stary gruźlik, co spotkało się z głośnym śmiechem rudego.
- Widzę, że nie jesteś przyzwyczajony do takich luksusów.
Itachi jeszcze raz przystawił papierosa do ust i spróbował zaciągnąć się trochę słabiej. Dym zadrapał go tylko trochę i był w stanie powstrzymać kolejny atak kaszlu.
- Ale szybko się uczysz. Przydałbyś mi się, z taką ładną twarzyczką... - Wyciągnął rękę i przesunął delikatnie palcami po bladym policzku. - Chciałbyś zmienić otoczenie?
Czarnowłosy zaczął się zastanawiać, co zrobić. Nie wiedział, kim był ten człowiek, ani czym się zajmował. Mógł być seryjnym zabójcą i tylko szukał takich młodych chłopców jak on, by zabić ich z ogromną przyjemnością. Chociaż wtedy jego los wcale nie różniłby się od tego, który go czekał na ulicy. A z drugiej strony, Pain był przystojny, zadbany i wzbudzał zaufanie. Mógł mu pomóc, zmienić coś w jego życiu, a przede wszystkim, dać schronienie przed zimnem. Wybór nie był zbyt trudny.
- Czemu nie. Jeśli tylko będzie ciepło... - Itachi uśmiechnął się nieśmiało, a rudy po raz kolejny wybuchnął śmiechem.
- Mój drogi, nawet nie wiesz jak gorąco ci teraz będzie. – Objął ramieniem mniejszego chłopaka i poprowadził w stronę budynku, który stał się nowym domem bruneta.
Itachi westchnął cicho wspominając dzień, w którym zmieniło się jego życie. Pamiętał wszystko jakby to było wczoraj. Na pewno nie żałował swojej decyzji, gdyby został na ulicy prawdopodobnie już dawno by nie żył.
Zatrzymał się na chwilę w miejscu, w którym poznał Yahiko. Tuż obok siedział bezdomny, a przed nim stał plastikowy kubeczek po jogurcie. Na dnie leżało kilka, bezwartościowych monet. Itachi wyjął wszystkie pieniądze, które miał w kieszeni i nie myśląc ani chwili, wrzucił wszystko do pojemnika. Odchodząc, uśmiechnął się jeszcze do biednego mężczyzny.
W drodze powrotnej do burdelu, wyjął telefon oraz wizytówkę Sasuke, wstukał na klawiaturze numer brata, wcisnął zieloną słuchawkę i lekko zdenerwowany przyłożył komórkę do ucha.

- Tak, słucham? – usłyszał w słuchawce.

- Cześć, z tej strony Kakashi – powiedział Itachi swobodnie. – Nie przeszkadzam?
- O cześć – odparł Sasuke po chwili. – Nie spokojnie, już skończyłem pracę.
Długowłosy uśmiechnął się do siebie. Jeszcze dwa dni temu gdyby ktoś mu powiedział, że będzie sobie rozmawiać z zaginionym młodszym bratem przez telefon, zostałby wyśmiany w stu różnych językach, a potem wykastrowany za kiepskie żarty. Teraz jednak wszystko się zmieniło.
- Dzwonię jak prosiłeś. Ta kawa dalej aktualna czy może wolisz nie ryzykować spotkania z obcym facetem? – rzucił lekko Itachi. Jednak już w momencie gdy to powiedział zorientował się, że to dosyć kiepski żart i sam się wykastruje jak Sasuke faktycznie się rozmyśli. Na szczęście jego młodszy brat zaśmiał się cicho do słuchawki.
- Aktualna, aktualna – powiedział rozbawiony. – Szczególnie po tym kiepskim żarcie wiem, że żaden ciebie niebezpieczny gość.
Itachiemu opadła szczęka. Kto by pomyślał, że jego mały braciszek potrafi być tak uszczypliwy. A w szpitalu wydawał się taki miły. Po chwilowym zastanowieniu się, zrzucił to wszystko na krew Uchihów. Ich ojciec też potrafił dogadać tak, że człowiekowi pozostało się tylko załamać.
- W takim razie kiedy by ci pasowało? – Sasuke wyraźnie zniecierpliwiony brakiem odpowiedzi od rozmówcy postanowił sam podjąć temat.
- Ja się mogę dostosować. Mam elastyczną pracę.
- Hmm… - Młodszy Uchiha zastanowił się chwilę. – Jutro mam popołudniową zmianę, więc moglibyśmy się spotkać na przykład około jedenastej? Czy to za wcześnie?
- Jasne, mnie pasuje. – Itachi nie mógł przestać się uśmiechać. Jego dobry humor osiągnął już chyba apogeum, ale jednak wciąż mu się poprawiał. To chyba się nazywa euforia, przemknęło mu przez myśl.
- Świetnie – ucieszył się szczerze Sasuke. – To niedaleko szpitala jest taka mała kawiarenka. Nazywa się Ichiraku. Powinieneś bez problemu ją znaleźć. A jak coś, to zapytasz przechodniów. Oni na pewno ją skojarzą.
- Okej. W takim razie do zobaczenia jutro.
- Dobranoc – rzucił do niego brat i się rozłączył.
Itachi schował telefon do kieszeni i ruszył do najbliższego supermarketu. Chłopaki w Akatsuki jednogłośnie stwierdzili, że to on powinien zrobić zakupy na najbliższe kilka dni, skoro oni mają mu gotować.
Westchnął głęboko na to wspomnienie i wszedł do niewielkiego marketu, którego szyld głosił „Mariquita”. Po odbezpieczeniu wózka wyjął listę zakupów, która rozwinęła się na około dwa metry. I jak on miał to dostarczyć do domu? Obiecał sobie solennie, że zemści się na kolegach za ten okrutny żart.
Błądząc między alejkami, po kolei wkładał do wózka najróżniejsze rzeczy. I bynajmniej część z nich nie była niezbędnymi produktami do przeżycia. Mógł jeszcze zrozumieć plastry do depilacji nóg, ale po jaką cholerę im lawendowe podpaski ‘Always’?!
Zrezygnowany wrzucał poszczególne produkty nie myśląc o ich sensowności bądź nie. I kiedy miał wykreślone z listy mniej więcej połowę pozycji, zobaczył go. Nie mógł się mylić, to był ten facet. Tych czerwonych włosów i dziwnego uśmiechu nie zapomni już do końca życia.
Czym prędzej schował się między regałami, jakimś kątem świadomości dostrzegając, że jest zaraz za przetworami mlecznymi, ale jeszcze przed keczupami. Chwycił w rękę jakiś makaron i udawał, że niezwykle interesuje go zawartość energetyczna tego produktu. Niestety nawet ten misterny kamuflaż wiele nie pomógł. Minęło może pół minuty gdy usłyszał za sobą ten spokojny i lekko rozbawiony głos.
- No no no… Kogo ja widzę? – Itachi powoli odwrócił się by spojrzeć w dziwnie błyszczące fioletowe oczy. – Czy mi się wydaje, czy wczoraj byłeś panią Itami, a teraz wyglądasz jak stuprocentowy facet, Uchiha.
Brunet nawet nie zdążył się zdziwić na ten przytyk, tylko odpowiedział z pewnością siebie:
- Nawet nie wiesz jak ludzie potrafią się zmieniać, Nagato.
- Och wiem – odparł czerwonowłosy spokojnie.
- No tak. Bo nawet taki wąż jak ty potrafi poudawać słodkiego szczeniaczka.
Nagato zmarszczył gniewnie brwi. Najwidoczniej nie spodobało mu się porównanie do „słodkiego szczeniaczka”. I najwidoczniej Itachi jeszcze nie wiedział, w jakie kłopoty się wpakował.
- Pff, i kto to mówi – parsknął Nagato, nonszalancko opierając się o regał z produktami zbożowymi. – Transwestyta – wycedził. – Szanowna pani Itami, rzekoma żona mojego drogiego przyjaciela, Yahiko. Ciekawe, czy masz jaja, dziewczynko, żeby w ogóle móc do mnie startować z takim tekstem.
Itachi spojrzał na koszyk na zakupy, jaj rzeczywiście nie miał w środku, więc nawet jak bardzo by pragnął wetrzeć mu żółtko w twarz, tak nie bardzo mógł. Szkoda, bo Nagato sam się o to prosił, a Itachi naprawdę bardzo chętnie by mu to dał.
- Tak? – zainteresował się jednak, mimo że wszystko mówiło mu, żeby przerwał tę rozmowę i zwyczajnie kontynuował zakupy.
- Nie wiesz, z kim rozmawiasz. Ba! – prawie krzyknął Nagato. – Zdaje mi się, że ty niczego nie nie wiesz. Tak samo jak niewiele wiesz o Painie. Mylę się?
Itachi nie miał szans zaprotestować, bo czerwonowłosy natychmiast pociągnął swój wywód, popychając swój wózek bliżej niego.
- Czy twój szanowny mąż, pani Itami albo czy twój szanowny kochanek i właściciel w jednym, mój drogi Itachi Uchiho, czy on kiedykolwiek powiedział ci, czym zajmował się przedtem? Czy zaufał ci na tyle, by powierzyć ci swoje sekrety i swoje grzechy sprzed lat?
Itachi milczał; Nagato zachowywał się dziwnie.
- Nie – uznał, prostując się. – Oczywiście, że nie. Zdziwiłbym się, gdyby tak zrobił. To Pain, on nie ufa byle komu.
Itachi zacisnął mocno dłonie na swoim wózku. Jak to byle komu?, strzelił oczyma gorejącymi nienawiścią w Nagato.
- Spójrzmy prawdzie w oczy – rzekł czerwonowłosy tonem słodkim jak syrop klonowy. – Jesteś dla niego tylko kurwą, jedną z wielu, nikim naprawdę ważnym. Gdybyś był ważny, słonko, wiedziałbyś o nim wszystko, tak jak ja wiem.
Itachi nie wytrzymał, schwycił pierwszy lepszy produkt ze swojego wózka i wcisnął go w bladą twarz Nagato. Traf chciał, że to był jogurt, traf chciał, że opakowanie nie wytrzymało i biaława ciecz rozlała się po twarzy i eleganckim garniturze mężczyzny.
Deidara mnie zabije, pomyślał, to był jego ulubiony jogurt. Schwuellera nie dostanie się w każdym sklepie, niestety. Po powrocie do burdelu będzie musiał zmierzyć się z fochem wszechczasów.
Gnając do kasy, usłyszał jeszcze parskającego jogurtem Nagato i jego słowa: - Uchiha Itachi! Pożałujesz, że kiedykolwiek się urodziłeś!
Chwilowo nie żałował, był z siebie nawet dumny, aczkolwiek słowa mężczyzny trochę go zabolały. Nie wie nic o Painie? Rzeczywiście. Gorąco jednak pragnął się dowiedzieć. Poklepał się po kieszeni, w której trzymał telefon rudego, zastanawiając się, czy kiedykolwiek pozna hasło dostępu.
Nie wiedział jednak jeszcze, że Nagato rzeczywiście zamierza sprawić, że pożałuje…

***


Nieświadomy czyhającego zagrożenia, wchodził obładowany zakupami do burdelu. Czuł się jak wielbłąd czy inny koń zaprzęgowy, w obu rękach miał po kilka toreb, które aż pękały w szwach od zakupionych produktów. Jak zwykle nikt mu nie chciał pomóc w zakupach, bo przecież noszenie ciężkich toreb nie przystoi prawdziwej, szanującej się dziwce. Dobrze, że chociaż sprzątaniem zajmował się Hidan, a czasem nawet Kisame.

Itachi wtoczył się do wielkiego holu i zamknął drzwi, kopiąc je niezbyt delikatnie. Na głośny huk odpowiedział szybki tupot stóp i już po chwili stał przed nim Deidara, szczerząc jak głupi swoje równiutkie, białe zęby.
- Itaś! - wykrzyknął radośnie. - Jesteś już! Kupiłeś wszystko? Oddawaj te torby, un!
No tak, teraz jak przytachał wszystko pod nos, to rzucają się i niemal biją o to, który wypakuje zawartość.
Czarnowłosy wcisnął Deidarze zakupy i poszedł na górę do swojego pokoju. Miał zamiar w końcu pomyśleć intensywnie i zaryzykować, ostatni raz wpisując hasło. I miał nadzieję, że tym razem będzie poprawne. Ledwo zdążył wyciągnąć kartkę i długopis, by po raz kolejny spisać swoje pomysły, a do pomieszczenia wpadł blondwłosy, rozwścieczony niczym byk na corridzie, chłopak.
- Uchiha! Gdzie jest mój jogurt, un?! - Złapał Itachiego za ramiona, podniósł i rzucił nim o ścianę.
- Deidara! Uspokój się i puść mnie! - Zły blondyn był bardzo silny i był w stanie pokonać nawet największego mięśniaka. Itachi przekonał się kiedyś o tym na własnej skórze.
- Mój jogurt albo wysadzę tę twoją norę w powietrze, un!
Groźby o wybuchach nie były tymi najgorszymi, brunet mógł więc odetchnąć z ulgą. Blondynowi szybko przejdzie, a potem pójdzie rozładować napięcie z Sasorim. Zawsze tak robił.
- Na pewno gdzieś tam jest, może nie zauważyłeś? - powiedział Itachi, próbując wyswobodzić się ze stalowego uścisku kolegi. Taką nieistotną głupotą przeszkodził mu być może w ostatecznym poznaniu tajemnicy Paina.
- Skoro gdzieś jest, to na pewno pokażesz mi gdzie! - wykrzyknął Deidara i pociągnął brutalnie czarnowłosego, prowadząc go do kuchni.
Cały stół zastawiony był najrozmaitszymi produktami z zakupów Uchihy. W tym bałaganie nie dziwił się, że blondyn nie znalazł nieszczęsnego jogurtu. Chociaż tak naprawdę, to znajdował się na głowie Nagato, ale Deidara nie musiał o tym wiedzieć.
- I gdzie niby jest ten jogurt, un?! - Chłopak zaczął zrzucać na podłogę wszystko, co było na stole. O dziwo, potłukł się jedynie niewielki słoiczek z ogórkami konserwowymi.
Itachi odetchnął głęboko, czekając aż Deidara się uspokoi. Spojrzał na telefon, który ciagle trzymał w ręce i wcisnął guziczek. Ekran podświetlił się, ukazując miejsce do wpisania kodu, a Itachi był niewielki krok od jego poznania.
- Przestań bawić się tym telefonem! - Blondyn wyrwał czarnookiemu telefon z ręki i wrzucił go do zlewu. Pech chciał, że było w nim pełno brudnej wody, której ktoś nie wylał po zmywaniu.
- Kurwa, Deidara! To był telefon Paina!

6 komentarzy:

  1. Ha ha ha ciekawe co się stanie, wątpię jakoś by telefon dalej działał. Pain go zabije, Itachiego bo na pewno spadnie wszystko na niego.
    I te spotkanie w sklepie, nie miłe ale dobrze, że Itachi pokazał swój charakter

    OdpowiedzUsuń
  2. Hym... Nie powiem wiele na temat tego rozdziału, ale dziwnie się go czytało, na pewno nie czytałam tego z jakimś nie wiem... Entuzjazmem? Nie wiem. Po prostu dziwnie. Trochę się zawiodłam, bo myślałam, że jak w zeszłym tygodniu nie było rozdziału, to dopracujesz go bardziej. Raczej nic więcej nie mam do powiedzenia. Pozdrawiam. Yuu

    OdpowiedzUsuń
  3. Przewiduję szybką i bolesną śmierć Deidary z ręki Paina :D
    Rozdziali taki sobie. Prędzej wprowadzający w przeszłość Itachiego, niż opisujący rzeczywistość. Tak przynajmniej mi się wydaje. Jednak nie zgodzę się z Yuu. Dało się go czytać, może nie tak jak poprzednie ale w końcu musi być jakiś taki rozdział wprowadzający. Prawda?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przecież nie powiedziałam, że nie da się czytać, bo przecież przeczytałam, prawda? Tylko czytało się gorzej niż poprzednie. Rozdział wprowadzający w przeszłość? Właśnie jest wiele, bardzo wiele elementów przeszłości Itachiego, nie tylko w tym, ale także w poprzednich rozdziałach, więc uważam, że jest tutaj tego troche za dużo i akcja mogłaby więcej toczyć się w teraźniejszości. Pozdrawiam. Yuu

      Usuń
  4. Oceniono cię na Opieprzu, a ty nie napisałaś nawet zdania odpowiedzi. Szanuj czyjąś pracę. To, że piszesz kiepsko nie znaczy, żeby olewać ocenę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie odpisałam nie dlatego, że mi się nie chciało, tylko, że nie miałam takiej możliwości. Opieprz jest na Onecie a admin ich bloga nie udostępnił komentowania anonimowym osobom. Niemniej obiecano mi, że ta opcja będzie udostępniona jak tylko cały OnetBlog przeniesie się na wordpressa.

      Usuń