Uwaga!
Blog zawiera treści homoseksualne, przemoc oraz wulgaryzmy!
Jeżeli Ci to nie odpowiada, opuść bloga.
Wszystkich innych zapraszam do czytania :)

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

"I hate everything about you" Rozdział 22

I kolejna część, teraz znacznie szybciej. ;)
abunai ^w^

Rozdział 22


Pain ramieniem ubabranym krwią przesączającą się przez materiał koszuli zamknął drzwi do helikoptera i odwrócił się. Zauważył, że wszyscy stoją sztywno w wąskim przejściu między fotelami (tylko Sasuke opierał się o siedzenie, bo zraniona noga uniemożliwiała mu stanie na baczność), nie ruszają się i gapią na kokpit, jakby znajdowała się tam jakaś zjawa, czy coś równie przerażającego. I znajdowała się, w istocie.
- Mam was, moi drodzy – usłyszeli ton przesycony jakąś złudną, złowrogą słodyczą. Nagato. Czerwone włosy wyraźnie odcinały od przeraźliwie błękitnego nieba z nielicznymi szczytami koron drzew za szybą, na tle której stał. Jedna z dłoni opierała się na zagłówku fotela obitego bordową skórą, w niej trzymał pistolet, drugą trzymał się zagłówka fotela stojącego obok. Na nim siedział pilot, który aktualnie podrywał helikopter do góry, przełączając kontrolki i ciągnąc za ster. Po kilkunastu sekundach milczenia las znajdował się już pod nimi, śmigła huczały tak głośno, że czuli ten głos nie tylko w uszach, ale jakby rezonował na całe ich ciała.
- Ale jak to? Jakim cudem ty tutaj jesteś, Nagato?! – wrzasnął Pain, przekrzykując rumor.

- Przechwytywanie sygnału; to nie takie trudne, kiedy nie wszystkie połączenia są szyfrowane i zabezpieczone. Nietrudno było się dowiedzieć, gdzie jesteście i co wydarzyło się w naszej kwaterze głównej. Strzelałeś do szefa, Pain!
Czerwonowłosy uderzył wolną dłonią o fotel, a drugą, tę z pistoletem, uniósł i wycelował  prosto w rudego. Nie znajdowali się daleko od siebie, może dwa metry, więc gdyby teraz strzelił, na pewno by nie chybił. Pain zginąłby na miejscu.
- Nie… - zaczął Yahiko, ale nie skończył, bowiem broń w ręku Nagato kliknęła. Odbezpieczył ją.
- E-e-e, ani słowa, mój przyjacielu. Poniekąd, muszę powiedzieć, przysłużyłeś mi się. – Na bladej twarzy Nagato pojawił się uśmiech, szaleńczy, opętańczy. – Od zawsze marzyłem, żeby zdekapitować tego starego ruskiego pierdziela, ale nigdy nie miałem lepszej okazji. Madara nie żyje – stwierdził z pewnością graniczącą z głupotą. Przecież został tylko postrzelony i nic nie było przesądzone. – Naruto pewnie też, teraz zostałeś mi już tylko ty, Yahiko, i ja zostaję szefem. Cała mafia, cały majątek należeć będzie do mnie i nikt, NIKT, mi nie przeszkodzi w zdobyciu tego!
- Rób co chcesz – Pain praktycznie wypluł te słowa. – Nie chce mieć z mafią już nic do czynienia. Droga wolna, Nagato.
- NIE! – wrzasnął czerwonowłosy i ścisnął broń tak, że ta wystrzeliła i pocisk przebił się przez szybkę w drzwiach. Teraz huk śmigieł stał się już w ogóle nieznośny i wszyscy ledwo mogli zrozumieć kolejne ze słów wykrzykiwanych przez Nagato. Było coś o władzy, majątku i zagrożeniu, jakie niesie ze sobą pozostawienie Paina żywego, jako że to on był niegdyś prawą ręką Madary, a nie Nagato mimo swoich zasług i poświęceń. I wtedy czerwonowłosy zauważył Itachiego, i kłapnął zębami tak mocno, że pewnie dałby radę sobie tak odgryźć spory kawałek języka.
- Tyyy…!!! – Nagato przeszedł na bardziej dramatyczną nutę, co brzmiało trochę jakby się zadławił z szoku. Musiało mu się przypomnieć, że ostatnim razem Itachi wpakował mu jogurt w twarz, a to chyba nie było dość chwalebne dla czerwonowłosego. Raczej żenujące, bo czyż człowiek który prycha jogurtem bananowym na środku sklepu nie jest żałosny? – Kurwa mać, teraz mam okazję, żeby ciebie też wykończyć. Przedtem nie chciałem sobie brudzić rąk, więc nasłałem na ciebie Naruto, ale…
- Ty, co? – odezwał się Yahiko; trząsł się z gniewu.
- Nasłałem na niego Naruto, żebyś wrócił i zajął w mafii miejsce należne mnie! Nawet nie wiesz, jakie przeżywałem katusze, mogłem cię zabić, ale po kryjomu liczyłem, że w końcu zrobi to Madara, że ukarze cię za zdradę. Bo niełatwo zabić przyjaciela i do pewnego momentu chciałem tego uniknąć. Teraz, cóż, już mi to zwisa.
Pistolet został uniesiony po raz kolejny, tym razem w stronę Itachiego, coś kliknęło, ale Pain rzucił się na Nagato, uderzając zdrową dłonią w twarz. Nie dzieliło ich dużo, więc żeby tego dokonać wystarczył mu niewielki krok i porządny zamach. Niedługo zajęło Nagato przygotowanie odpowiedzi, ręka z bronią natychmiast wystartowała w stronę ametystowookiego i pistolet szybko wystrzelił – kolejna kula utkwiła w już zranionej kończynie Paina. Rudy tylko syknął, ale nie pozwolił, by czerwonowłosy uzyskał widoczną przewagę.
Itachi obserwował te zmagania ze swojego miejsca całkiem niedaleko, obaj mężczyźni próbowali uzyskać przewagę, sprzedając sobie ciosy z dwóch różnych stron fotela. Tutaj jednak przewaga Nagato była wyraźniejsza, nie był ranny i miał broń, czego nie można powiedzieć o jego ukochanym. Wtem Itachi przypomniał sobie, że sam także ma broń. Faktycznie! Czego w końcu użył, żeby wydostać się z willi Madary? Broni! O ile pamiętał, została mu tylko jedna kula, już tylko jedna…
Musi ją dobrze wykorzystać. Niepostrzeżenie sięgnął do kieszeni i wydobył z niejj zgrabny, czarny rewolwer. Zupełnie instynktownie go odbezpieczył, uniósł rękę, wyprostował ramie, wymierzył w czerwony łeb wydzierającego się i machającego dłońmi jak szaleńca Nagato. Zagryzł wargi i – strzelił.
Srebrzysty pocisk pomknął w kierunku wykrzywionej, bladej twarzy byłego przyjaciela Paina i utkwił w jego czole, tuż między oczami. Nagato charknął głośno i rozdzierająco, a potem sflaczał i padł na bok, na kolana siedzącego obok niego, do reszty przerażonego pilota. Pilot krzyknął, próbując zepchnąć trupa z kolan, ale nie bardzo mógł – ciało było ciężkie, przerażające, a lepka krew z czoła spływała karminową strużką wprost na jego kolana. Odłupany kawałek czaszki ukazywał dość nieprzyjemny widok – fragment przeoranego kulą mózgu w krwistej kąpieli. Gdyby Itachi znajdował się bliżej pewnie zemdliłoby go bardziej niż teraz; teraz wezbrały w nim torsje, ponieważ uświadomił sobie, że zabił człowieka. Strzelił i zabił, naprawdę. Nagato… nie żył.
Nie było jednak czasu na zbytnie roztkliwianie się nad sobą, bowiem helikopter nagle przechylił się na bok i zaczął dość szybko zmierzać z wysokiego pułapu w stronę ziemi.
- Spadochrony! – usłyszał głos Paina przekrzykujący huk wiatru przedostającego się przez rozbitą szybę. – Łapcie za spadochrony!
***

Tymczasem Naruto został szybko przetransportowany do pałacu, gdzie od razu zajął się nim Neji. Wziął go na salę operacyjną i robił co w jego mocy, by uratować kolejnego członka rosyjskiej mafii.

***

Itachi, spanikowany, założył szybko spadochron swojemu bratu, po czym zajął się swoim. Pain czekał już na nich przy wyjściu, trzymając się czegoś mocno, by nie upaść lub gorzej - nie wypaść.
- A co z pilotem?! – krzyknął Sasuke, przerażony myślą, że kolejna osoba może zginąć.
- A co ciebie to obchodzi?! – odpowiedział Pain, poganiając ich.
Wyskoczyli pośpiesznie, po chwili ciągnąc za sznurki, by otworzyć spadochrony. Pain miał z tym mały problem przez swoje zranione ramię, więc Itachi zaczął już krzyczeć z rozpaczy, że jego kochanek może zginąć.
Nic takiego się jednak nie stało. Najwyraźniej spadochron, słysząc krzyki Itachiego, rozczulił się i stwierdził, że nie zrobi tego kochającej się parze.
W miarę bezpiecznie wylądowali gdzieś na polanie i usłyszeli głośny huk.
Helikopter się rozbił, a las zaczął płonąć.
Wyplątali się ze spadochronów, a Itachi próbował powstrzymać swoje łzy. Jako jedyny nie ucierpiał. Stwierdził, że to niesprawiedliwe. Dlaczego ludzie, których kochał, musieli cierpieć? Dlaczego oni, a nie on?
Takie pytania przechodziły mu przez głowę. Uklęknął na ziemi i uderzył pięścią w trawiaste podłoże.
- Co się dzieje, It… - zaczął Yahiko, jednak nie dane mu było skończyć.
- To wszystko moja wina! – zawołał, nawet na nich nie patrząc.
- To nieprawda… To wszystko przeze mnie – powiedział Pain i syknął, kiedy Sasuke opatrywał mu ramię.
Itachi zerwał się z ziemi i szybko podbiegł do dwóch mężczyzn, po czym przytulił ich mocno.
- Tak się cieszę, że żyjemy – szepnął, na co Sasuke i Pain uśmiechnęli się lekko.
- Ty i te twoje humorki – zaśmiał się rudowłosy, całując Itachiego w policzek. Kruczowłosemu łzy poleciały po policzkach.
Sam nie wiedział, czy to łzy szczęścia, czy smutku. Miał mieszane uczucia. Kiedy pomyślał, że przeżyli, wszyscy razem, cieszył się. Jednak kiedy pomyślał o tym, że jego najbliżsi cierpią i że nie mają pojęcia, gdzie są, miał wątpliwości.
Przecież w każdej chwili mogła napaść ich rosyjska mafia z zombiakami na czele! Z takimi to nigdy nic nie wiadomo…
- Co robimy? – spytał Sasuke, opatrując sobie nogę.
- Nie mam pojęcia – szepnął Itachi, kładąc się na trawie.
Pain wyjął telefon i wykręcił jakiś numer. Przyłożył słuchawkę do ucha i słuchał sygnału.
- Kakashi? – spytał rudowłosy, kiedy usłyszał głos.
- Tak, to ja… Pain?
- Owszem. Mam sprawę…
Pain pokrótce streścił mężczyźnie co się z nimi działo. Kakashi w międzyczasie przeklinał. Dużo i siarczyście. I psioczył. Zwłaszcza na Delfina, z którym cholera wie, co się stało i na Ślimaka, która dała się zabić.
Odeszli w tym samym czasie nieco od palącego się helikoptera. Po takich przygodach byłoby niefajnie, gdyby po prostu zjarali się żywcem. I stanęli na pobliskiej polance, wpatrując się w łunę smolącej się w iskrzących płomieniach maszyny.
Tymczasem Itachi siąknął nosem raz. A potem ponownie. I siąknął zaraz po raz trzeci.
Absurd przeżytych sytuacji zaczynał go przytłaczać. Począwszy od ucieczki z burdelu, wysadzenia budynku w powietrze, informacjach Paina o przynależności o mafii, poznania wuja i jego operacji przeprowadzonej przez Sasuke, rozmowy z nim, to, jak o mało się nie zabił, chcąc chronić swoich bliskich - czyli Yahiko i brata, strzelaniny, ucieczki przed mafiozami, lotu helikopterem i w końcu skoku ze spadochronem... To było za dużo. I w tym wszystkim Itachi nie wiedział już, kto zginął, a kto wciąż pozostawał żywy. I co wspólnego z Kakashim miała jego matka i jaka była jej rola w mafii i, że zginęła niemalże cała rodzina, bo, czy faktycznie chodziło wyłącznie o zadłużenie? No cóż, najwyraźniej.
Właściwie to nic nie wiedział. Chciał po prostu zasnąć zostawić za sobą wszelkie złe myśli, najlepiej wtulając się w ramiona rudowłosego. Ale... Ale czy mógł mu ufać? Teraz, kiedy powoli zaczynał analizować wszystko co się wcześniej stało? Yahiko... Miał go zabić. Miał sprzedać jego organy! Na samą myśl zrobiło mu się nieco niedobrze. I niby rudowłosy zreflektował się, gdy go ujrzał wśród rodzicielskich flaków i nie chciał go, ani Sasuke zabijać, a chronić, ale... Ale...
- Jak mam ci ufać po tym wszystkim? - zapytał, bardziej przestrzeń niż kogoś konkretnego. Jednak to Pain poczuł się odpowiedzialny do udzielenia odpowiedzi.
- Nie musisz - szepnął rudowłosy, odkładając telefon i klękając tuż przy nim. - Wystarczy mi twoja miłość. Nie pragnę zaufania.
- Jak mam cię kochać bez zaufania? Zaufanie jest powodem do prawdziwiej miłości, więc jak...
- Ciii... Nie mów nic. Kocha się za nic. Nie istnieje żaden powód do miłości.
- Nie cytuj do mnie Paulo - wystękał żałośnie. - Nie rób tego. Nie zniosę tych słów, kiedy jestem... Ja... Proszę... - zaplątał się we własnych myślach. - Zostaw mnie, Yahiko. Muszę pomyśleć.
- Dobrze - powiedział Pain, po chwili wahania. Najwyraźniej nie chciał zostawiać kochanka w takim stanie. - Zostań tu z Sasuke. Pójdę do szosy, poczekam na Kakashiego.
Itachi westchnął smutno, rozdzierająco.
Pomimo tego, że jeszcze kilka sekund temu wtulał się w mężczyzn, szczęśliwy, że wszyscy żyją, to wiedział, że wiele spraw nie zostało wyjaśnionych. A on właściwie nie chciał teraz niczego wyjaśniać. Ale musiał, skoro został z Sasuke sam na sam.
- Nie chciałem nigdy, żebyś mnie nienawidził - zapewnił go z mocą, o jaką w tym momencie się nie podejrzewał. - Wiem, że nie byłem ci bratem. Sam nie wiedziałem o twoim istnieniu, ale... Kocham cię, Sasuke. Pomimo tego, że cię oszukałem, nie chcę cię stracić. Nie zmienię przeszłości. Skoro nie można się cofnąć, trzeba znaleźć najlepszy sposób, by pójść naprzód.
- To...
- Paulo. Mój ulubiony autor. Jego rady są życiowe. Czuję, że to jego słowa kierują moimi czynami.
- I jak na tym wychodzisz do tej pory? - zapytał nieco złośliwie jego brat. - Ściga cię mafia, omal nie zginąłeś i jesteś dziwką. Nie za radosny żywot.
Itachi zamilkł. Gorycz ścisnęła jego serce. Niby tak. Niby tak... Ale... Przez tyle lat światło książek Coelho towarzyszyło jego życiu i teraz, przez słowa brata miał w nie zwątpić. Nie. Nie mógł.
- Spotkałem ciebie - zaczął cichutko. Jednak z kolejnymi słowami jego głos nabierał mocy. - Spotkałem swojego małego braciszka. Kochanego braciszka, który nieraz zasikał mi prześcieradło. To mało? Może dla innych. Mnie życie nauczyło czerpać nieograniczoną radość z drobnych rzeczy. Życie i Paulo. A to, że ty żyjesz, że wciąż mam rodzinę na tym świecie jest największą radością, jaka mogła mnie spotkać. Kocham cię, bracie. I nawet jeżeli odrzucisz moją braterską miłość, to dalej będę cię kochał, bo jesteś dla mnie najważniejszy.
I strzelił oczami w kierunku brata, próbując mu tym małym gestem pokazać, że jego słowa są szczere i niezłomne. A Sasuke najwyraźniej topniał pod tym maślanym spojrzeniem onyksowych ocząt, które były tak podobne do jego własnych. Młodszy Uchiha skinął głową, na znak pojednania i po chwili brat wtulał się w jego wątłą klatę, dając upust swoim rzewnym łzom radości z faktu, że Sasuke też go kocha i smutku, że nie wiedział czy ufać, a tym samym kochać swobodnie Yahiko.
***
Szosa była pusta i zniszczona, popękana. Wyglądała na taką, która w przeszłości uczęszczana była zatrważająco często, teraz jednak świeciła pustkami – straciła na popularności albo coś. Pain szedł poboczem, szurał nogami po zeschniętych, brązowawych liściach i opadłym igliwiu, być może sprzed wielu lat. Jego garniturowe buty były szare od kurzu. W końcu stanął i wyprostował się – znajdował się niedaleko kapliczki. To to miejsce wyznaczył Kakashi – tutaj miał się pojawić za kilka minut. Rudy niewiele się zastanawiając, usiadł na trawie i zeschniętych liściach na poboczu – kilka minut mogło się przeciągnąć, a on musiał chwilkę odpocząć. Opadłszy na ziemię, zaczął badać swoje zakrwawione ramię. Nie było z nim najlepiej; jedna kula przeszła na wylot, druga utkwiła w kończynie. Niby mógł nią poruszać, choć z trudem okupionym posoką sączącą się rany, ale praktycznie jej nie czuł. Ręka była jak z waty, jakby nie należała wcale do niego – odrętwiała i obca. Niestety nie było czasu, żeby pozwolił się nią zająć Sasuke, który i tak na głowie miał swoje własne rany. I swoje własne problemy z bratem.
Yahiko zagryzł wargi, próbując odczepić materiał jasnej koszuli, który przysechł do rany postrzałowej. Każda próba oderwania tkaniny od zranienia kończyła się tym, że ciemniało mu przed oczami, a ostre igiełki naprawdę paskudnego bólu odzywały się w ramieniu i paraliżowały go na chwilę. Cóż – przynajmniej jakieś czucie było, może mu tej ręki nie amputują, jak już to wszystko się zakończy.
…zakończy… czy w ogóle ma zamiar się zakończyć?, zastanowił się rudy. I jak zakończyć? W chwili obecnej chyba na zbyt szczęśliwe zakończenie nie mają co liczyć. Itachi zwątpił we wszystko, zwątpił w niego i sam Pain także zwątpił w samego siebie. W to że cokolwiek może, że cokolwiek kiedykolwiek mógł. Zawsze, och, zawsze był taki zależny od wszystkich – nigdy nic nie zależało tylko od niego. A kiedy myślał, że faktycznie podjął jakąś decyzję, ta prowadziła do nieuchronnie złego końca. Był jak chomik na kołowrotku, zmuszony biegać wciąż tą samą trasą, tańczyć jak mu zagrają. Zawsze w matni, w tym samym koszmarze i to przez głupie błędy młodości.
Kiedyś, jeszcze jak miał naście lat uważał, że dołączenie do gangu to świetna sprawa – seks, narkotyki, przemoc, władza; jej smak, który poczuł wtedy po raz pierwszy. Tak uzależniający i słodki, którego pragnął przez większą część życia. „Będę potężny. Jak wespnę się wyżej po tej drabinie, jak zauważą, że mi zależy, że obchodzą mnie sprawy mafii – będę potężny. Będę miał władzę, posłuch, będę mógł robić, co chcę i kazać innym robić to dla mnie” – tak myślał, ale okazało się to zwodnicze. Nawet jak wspinał się wyżej, zawsze był ktoś nad nim, kto trzymał go w ryzach, komu miał być posłuszny i kto miał święte prawo wymagać od niego i wydawać mu rozkazy. Nawet tak okrutne i paskudne jak te dotyczące rodziny Itachiego, mężczyzny który skradł mu serce i dla którego, chyba po raz pierwszy w ogóle, sprzeniewierzył się rozkazom idącym z góry. Dla Itachiego, dla niego, dla tego, który teraz zwątpił we wszystko, a najbardziej w niego, w Yahiko. Miał święte prawo do tego, uznał rudy, w końcu to wszystko przez niego. Tylko przez niego – nie jest godny jego miłości, nie zasłużył na rozgrzeszenie i nie zasłuży, choćby przez siedem dni i nocy klęczał przy jego stopach i błagał o wybaczenie, kajając się i posypując głowę popiołem.
Pogrążony w myślach Pain usłyszał odgłos silnika i chwilę potem przy kapliczce naprzeciwko zatrzymał się samochód.
Wysiadł z niego, na szczęście rudego, Kakashi. To oznaczało, że są już chociaż w połowie bezpieczni, że ta ruska mafia jeszcze ich nie znalazła. To dobrze.
Hatake podszedł do Paina i spojrzał na niego ze zmartwieniem. Mężczyzna wyglądał naprawdę okropnie. Zakrwawione ubranie, podkrążone oczy, suche usta i był jakiś taki blady.
- Gdzie Itachi i Sasuke? – spytał, próbując nie patrzeć na ranę rudowłosego.
- Czekają… Pójść po nich?
- Nie, ja pójdę. Ty wsiądź do auta, jesteś w strasznym stanie.
- Nie jest tak źle – powiedział Yahiko, uśmiechając się niemrawo i kierując w stronę samochodu. – Są niedaleko, idź cały czas prosto, aż zobaczysz polanę.
Kakashi potaknął i ruszył w tamtą stronę, kiedy był pewny, że Pain wsiadł do auta.
Po chwili dostrzegł dwie sylwetki. Podbiegł szybko do chłopaków, którzy spojrzeli na niego z lekkim zaskoczeniem.
- Kakashi! – zawołał Itachi, wstając. – Co z Yahiko?
- Już jest w aucie – powiedział i rozejrzał się wokół. Kiedy zobaczył niedaleko ogień i spadochrony obok braci Uchihów, uniósł brwi do góry i pomógł wstać Sasuke. – Wynosimy się stąd.
Itachi pomógł mu nieść brata i siłą powstrzymywał się od nieuronienia łez. Znów wydawało mu się, że jest szczęśliwy. Jednak nadal nie miał o wielu rzeczach pojęcia.
- Kakashi… - zaczął kruczowłosy, patrząc na mężczyznę.
- Tak?
- Dlaczego tak właściwie nam pomagasz? – spytał, a Hatake chwilę zwlekał z odpowiedzią. Uśmiechnął się i spojrzał w niebo.
- Ponieważ obiecałem – odpowiedział i już nic więcej nie mówili. W ciszy doszli do samochodu.
Itachi chyba zrozumiał.
Może nie do końca wiedział, o co chodziło, ale miał małe pojęcie, komu Kakashi mógł coś obiecać. I cieszył się. Przynajmniej był ktoś, kto nadal o nich pamiętał. O dwóch sierotach, które tyle przeżyły. A jak Itachi zdążył się już dowiedzieć, w życiu jego brata też dużo się działo. I to go w jakiś sposób zasmuciło.
Znów miał ochotę uronić łzę. Był zły, na siebie, że nie uratował wtedy brata. Może to wszystko by się inaczej potoczyło.
Chociaż, może tak było lepiej? Po co przejmować się przeszłością? Przecież są razem, we dwóch, żyją, oddychają.
- Itachi? – odezwał się Sasuke, patrząc na brata.
- Tak, Sasuke?
- Nie martw się. Jest w porządku – powiedział młodszy, uśmiechając się niemrawo.
Kruczowłosy również się uśmiechnął. Przypomniał mu się cytat Paulo: „I kiedy czegoś gorąco pragniesz, to cały wszechświat sprzyja potajemnie twojemu pragnieniu”.
Tak, zdecydowanie wszechświat był po jego stronie.
Yahiko go kochał, on kochał Yahiko. Kochali się nawzajem. Odnalazł brata. Brat mu wybaczył.
Itachi znów czuł się szczęśliwy, ale nie miał pojęcia, co zrobić z tym szczęściem. Podzieli się nim, później, ze wszystkimi. Z przyjaciółmi w burdelu, z Painem, z Sasuke, z Kakashim, a nawet z Zetsu. I będzie dobrze.
Powinno być dobrze.
Mężczyźni wsiedli do auta i Kakashi czym prędzej ruszył, mówiąc, że muszą się pośpieszyć i pojechać do szpitala. Nikt nie protestował.

Więc ruszyli z piskiem opon, zostawiając w tyle palący się helikopter, ruską mafię i wszystko, co złe.

2 komentarze:

  1. Witam,
    już wydaje się, że są bezpieczni, a tu ni z tego jednak... cóż Itachi, zabijając Nagato uratował osobę, którą kocha, ale też i siebie jak również brata... Ciekawe co z Naruto, oby przeżył.... Kakashi się zjawił, no i teraz można powiedzieć, że są w miarę bezpieczni....
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie tam zastanawiam czy Naruto będzie w dziwnym związku z Sasuke w końcu jakby nie patrzeć ciągnie ich do siebie. Np, porwał by Sasuke w akcie zemsty i zakochali by się w sobie (takie marzenia :) W każdym razie niecierpliwie czekam na kolejny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń