I kolejna część. ;) Właściwie, co z przykrością stwierdzam, zbliżamy się do końca tego opowiadania. Dziękuję wszystkim komentującym i wszystkim czytającym - jesteście świetni! A tym czytającym, co dzisiaj mają za sobą pierwszy dzień szkoły, życzę samych dobrych godzin i mało upierdliwych nauczycieli. ;p
abunai ^_^
Rozdział 23
Neji
potarł czerwone ze zmęczenia oczy. Nieruchome, potężne ciało Madary spoczywało
na stole pod białym prześcieradłem podciągniętym aż po pierś. Był blady tak
samo jak ta pościel, kredowobiały. Obaj byli. Gdyby położyć ich obok siebie
nikt w życiu by nie zgadł, kto tutaj jest w gorszym stanie.
Płyn
fizjologiczny powoli sączył się przewodem do żył Madary, a aparatura, która
kontrolowała jego stan życiowy cicho szemrała. Madara leżał tak już od kilku
godzin, nieprzytomny, od kiedy to Neji uzupełnił mu spory ubytek krwi w
organizmie (stracił ponad litr!), zaszył ranę i modlił się, by ta jedna torebka
okazała się być wystarczająca. Oczywiście, kiedy tylko Sasza wróciła, mówiąc,
że pozostała tylko jedna torebka, Karolina wpadła w szał. Na początku złapała
Nejiego za gors koszuli, potrząsnęła z siłą, o jaką nikt nigdy by jej nie podejrzewał
i wykrzyczała prosto w twarz, że ma tę krew iść jak najszybciej załatwić,
ewentualnie oddać swoją. Alisa szybko ją od Nejiego odciągnęła i oddała w ręce
Evy, która wytłumaczyła jej, że jak Neji pójdzie szukać krwi, to nie będzie
miał kto zająć się zemdlonym Madarą. Zdenerwowana Karolina chyba uznała, że to
wcale niegłupie stanowisko i wybiegła na korytarz szukać ludzi, których mogłaby
na takowe poszukiwania wysłać. Szczęśliwie jednak, dzięki niewątpliwym
genialnym umiejętnościom Nejiego, ta torebka wystarczyła. No… chyba. Madara
nadal leżał nieprzytomny i wyglądało na to, że chyba będzie nieprzytomny
jeszcze dłuższy czas.
Neji
ściągnął z trzaskiem brudne od krwi rękawiczki i rzucił je pod łóżko. Potem
osunął się na krzesło przy posłaniu Madary, zamknął oczy i oparł głowę o
ścianę. Dopóki nikomu nie powie, że cała rzecz już skończona, nikt tutaj nie
wejdzie – ma więc chwilę spokoju na odpoczynek. Sasza nadal w białym, trochę
upapranym krwią kitlu, usadowiła się na wiktoriańskiej kanapie pod oknem, z nogami
na oparciu i sączyła coś przezroczystego z czegoś mniej więcej wielkości
wazonu. Neji wolał nie wiedzieć, co to było – Rosjanie czasem piją dziwne
rzeczy, a to raczej miało w sobie zdrową ilość spirytusu.
Nagle
drzwi się otworzyły. Skrzydła z hukiem walnęły w ścianę, aż tynk posypał się na
podłogę i pobliskie meble – czarne jak noc włosy Madary nabrały przez to lekko
szpakowatego wyglądu. Neji otworzył szeroko swoje srebrzyste oczy i ze
zdziwieniem zaobserwował jak Kiba z ledwością wnosi nieprzytomnego i również
niezdrowo bladego Naruto Minatowicza Uzumakiego. Rzeczony został wtaszczony, z
nogami wlokącymi się na podłodze, a potem rzucony pod nogi doktora Hyuugi.
-
Co – zaczął, ale nie skończył. Drzwi pozostały otwarte, była to więc okazja dla
Karoliny, żeby zajrzeć do środka i sprawdzić, co też dzieje się z jej
rosyjskim, mafijnym kochankiem.
-
Madaruszkaaaa!!! – wrzasnęła piękna kobieta i już-już miała wskoczyć do pokoju
i rzucić się na nieruchome, wielkie ciało szefa mafii, ale Sasza, wykazując się
refleksem, zatrzasnęła jej drzwi przed nosem i zamknęła na klucz.
-
Wejścia niet, operacija w toku – powiedziała zdecydowanie, po czym dopiła to,
co miała w wazonie i rzuciła naczyniem na podłogę. To rozbiło się na tysiące
błyszczących niby gwiazdy na drewnianej mozaice kawałków.
-
CHYBA SOBIE ŻARTUJESZ, SASZA! – Głuche walnięcie o drzwi. – JA MUSZĘ WEJŚĆ DO
NIEGO! MUSZĘ! – Kolejne głuche walnięcie, teraz, zdawało się Nejiemu, jakieś
bardziej furiackie.
-
Eto budziet lepsze dlja niego, jesli ty nie wejdziesz – stwierdziła
pielęgniarka i kazała Evie zaprowadzić Karolinę w jakieś inne miejsce, żeby nie
przeszkadzała jej i doktorowi w pracy.
- A
temu co? – zapytała, wskazując na leżącego jak worek kartofli Naruto
Minatowicza Uzumakiego.
-
Zastrjelen, Mini 1911 – odpowiedział Kiba.
Doktor
Neji klęknął przy swoim nowym pacjencie i powoli obrócił go na plecy. To co
zobaczył, przerosło jego najgorsze koszmary. W miejscu gdzie przedtem leżał
Naruto, widniała naprawdę spora kałuża krwi. Klatka piersiowa blondyna, upstrzona
karminem jak pole maków, unosiła się ciężko i desperacko. Blade usta były
suche, uchylone i rozpaczliwie łapały powietrze – Naruto wyglądał, jakby tonął
na suchym lądzie. Jeśli Neji teraz nie wyciągnie ku niemu pomocnej dłoni, krew
całkowicie zaleje mu płuca i Naruto Minatowicz Uzumaki utopi się we własnej
posoce.
-
Siostro – zaczął Neji, ale nawet nie musiał kończyć. Sasza od razu, lekko tylko
się zataczając, ruszyła do składziku naszykować wszystko, co było potrzebne do
uratowania wiszącego na włosku życia chabrowookiego członka mafii.
Neji
wstał umyć ręce i poszukać rękawiczek, które potrzebne mu będą do higienicznego
wykonania operacji. Opakowanie z nimi leżało na stoliczku obok łóżka na którym
leżał Madara. Podchodząc, doktor zauważył, że trochę kolorów wróciło na
przedtem bladą jak papier twarz Uchihy. Nawet się ucieszył, a potem, wyciągając
rękawiczki z opakowania, poczuł, jak czyjaś silna, obrośnięta czarnymi włosami
ręka łapie go za przód kitla i podciąga blisko twarzy Madary. Ciemne oczy
łypnęły na Nejiego z odległości pięciu centymetrów.
-
Neji… uratuj majego syna, Naruto Minatowicza Uzumakiego albo inaczej ty
budziesz mertwyj! – zagrzmiał szef mafii.
Neji
stracił mowę na dłuższą chwilę. Nie wiedział czy był zaszokowany bardziej tym,
że Madara obudził się zupełnie niespodziewanie, czy może tym, że właśnie
krzyknął mu do ucha, grożąc śmiercią, czy może tym, że Naruto okazał się być
jego synem. Cóż, miał jeszcze momencik czasu na zastanowienie się, dopóki Sasza
nie oznajmi, że Naruto jest już przygotowany do operacji, może być zaszokowany
jeszcze przez tę chwilę…
-
Jestem… - słaby głos Naruto ozwał się z drugiego końca pokoju. — Jestem twoim…
synem?...
I
dalej bolesny, mokry kaszel. Naruto umierał w tym samym pokoju, w którym jego
nowo odnaleziony, biologiczny ojciec powoli dochodził do siebie.
-
Doktorze, on...! – ponagliła Sasza Nejiego. — On…!
-
Rozumiem.
I
ruszył w stronę drugiego łóżka ustawionego obok wiktoriańskiej kanapy. Musiał
dzisiaj uratować jeszcze jedno rosyjskie życie.
-
Cholera! - wykrzyknął Neji. - On umrze. Nie uratuję go, już jest za późno.
Sasza
spojrzała przerażona na doktora. Jeśli Naruto naprawdę był synem Madary, to
muszą go uratować. Gdyby tylko mafiozo dowiedział się o śmierci chłopaka,
wstałby z łóżka, nie ważne jak obolały i zmęczony, i zamordowałby wszystkich w
ułamku sekundy. A Sasza jednak chciała jeszcze trochę pożyć. Widząc więc
zrezygnowaną minę Nejiego, odepchnęła go od łózka i sama zajęła się pacjentem.
Kula została wyjęta chwilę wcześniej, pielęgniarka musiała tylko zatamować
krwotok i zająć się raną. Na szczęście pocisk nie trafił w serce.
Przez
chwilę dziewczyna myślała, że Neji miał rację, że było za późno. Naruto dalej
obficie krwawił i nic było w stanie powstrzymać upływu krwi. Ostatecznie
zdenerwowana Sasza wyciągnęła spod łóżka flaszkę wódki, nasączyła nią czystą
szmatkę i przycisnęła do rany. Nawet jej to nie zdziwiło, że kilkanaście minut
później, krwotok był znacznie mniejszy. Gdy upewniła się, że z rany nie wyleci
już ani jedna kropla szkarłatnego płynu, zaszyła ranę i założyła na nią
opatrunek.
-
Wsje! - Sasza uśmiechnęła się szeroko i spojrzała na Nejiego. Ten siedział na
podłodze i dalej nie mógł uwierzyć w to, co wyczyniała przy pacjencie
pielęgniarka. Był pewien, że Rosjanie jeszcze nie raz go zaskoczą.
-
Nie możesz być pewna, że nie umrze - powiedział Hyuga sprawdzając puls
blondyna. - Powiem więcej. On już nie żyje.
Te
słowa podziałały na Madarę, który chwilę wcześniej znowu stracił przytomność,
niczym magiczne zaklęcie. Po raz drugi tego dnia przebudził się nagle i
spojrzał nienawistnie na Nejiego.
-
Naruto ma żić! Tolko ci się wydaje szto on miertwi! - Nie wiadomo skąd, Madara
wyciągnął nagle niewielki pistolet i wycelował prosto w Nejiego. Przerażony
doktor musiał coś zrobić. Tylko co? Był pewien, że chłopak był martwy jak każde
ciało leżące w prosektorium w szpitalu. A on przecież nie był Bogiem i nie
czynił cudów!
-
Żiw! - I znowu to Sasza okazała się być lepszym lekarzem. Nikomu nie zdradziła
swojego sekretu ożywienia chłopaka, ale wódka na pewno brała w tym udział.
Neji
już myślał, że dziewczyna uratowała jego skórę, już był pewien, że wyjdzie z
tego cało, kiedy rozległ się strzał. Doktor poczuł jak pocisk przemknął mu tuż
obok ucha i trafił w ścianę.
-
No, doktorku, albo wyjdziesz, albo jesteś miertwy. I nie chcę więcej tiebja
widiet.
Neji
nie musiał się długo zastanawiać. Wyszedł z pomieszczenia mając nadzieję, że
Madara nie zechce mu wpakować kulki w tył głowy. Jednak nie opuścił siedziby
mafii. Czuł, że może być jeszcze potrzebny, mimo wszystko, bezpieczniej było
zostać i cicho obserwować dalsze wydarzenia.
*
Byli
już w połowie drogi do szpitala, kiedy nagle zadzwonił telefon Kakashiego.
Mężczyzna spojrzał na wyświetlacz i uśmiechnął się lekko zanim zaakceptował
połączenie.
-
Coś się dzieje? - powiedział spokojnie.
Nikt
nie słyszał tego, co mówiła osoba po drugiej stronie, dlatego wszyscy niemal
podskoczyli przerażeni gdy usłyszeli krzyk Hatake.
-
CO?! To przecież niemożliwe! Cholera, czekaj, zaraz tam będę! - Kakashi
rozłączył się, rzucił telefon na kolana Paina, który siedział obok i z piskiem
opon zahamował, a następnie zawrócił, kierując się w stronę kwatery mafii.
-
Gdzie jedziesz? - spytał Pain.
-
Złożyć mafii ostatnią wizytę - odpowiedział po czym docisnął mocniej pedał
gazu.
-
Cholera, kretynie, nie możesz! - tym razem to Itachi krzyknął. - Oni nas tam
wszyscy pozabijają, rozumiesz?! Ja tam nie wracam, ja wysiadam!
Itachi
chciał już otworzyć drzwi, ale powstrzymała go ręka brata.
- I
kto tu jest kretynem? Zabijesz się jeśli teraz wyskoczysz, nie widzisz z jaką
prędkością on jedzie?
Itachi
musiał przyznać Sasuke rację. Uspokoił się trochę, miał nadzieję, że Kakashi
wiedział co robi. I że nie pozwoli, by któremukolwiek z nich stało się coś
jeszcze gorszego.
W
mgnieniu oka dojechali pod wielki budynek. Nic nie wskazywało na to, że za
drzwiami właśnie próbowano zamordować kilka niewinnych osób.
Kakashi
wyskoczył z samochodu, wcześniej polecając pasażerom nie ruszać się z miejsca
pod żadnym pozorem i czym prędzej wbiegł do wnętrza rezydencji.
Zaraz
przy wejściu wskoczyła się na niego jakaś niewielka postać i wpiła w jego usta.
-
Kakashi! Jesteś - wyszeptała Eva zaraz potem jak już się od niego oderwała.
-
Miałbym cię zostawić tutaj? Nigdy! A teraz mów, co się stało.
Dziewczyna
wzięła głęboki oddech i zaczęła mówić.
-
Madara został postrzelony, ale Neji go uratował. Zaraz potem, przywieźli
rannego Naruto, który okazał się być synem Uchihy, potem umarł, ale Sasza go
jakimś cudem przywróciła do życia, ale Madara postanowił zabić Nejiego, bo
pozwolił by jego syn zginął, ale nie udało mu się, bo doktor uciekł. Karolina
dowiedziała się co się stało i też chciała zabić Nejiego, ale na to jej nie
pozwoliła Alisa i zaczęły się kłócić. W międzyczasie Neji zniknął, a Madara
wstał z łóżka. Widząc go, Karolina rzuciła się na niego i niemal przewróciła.
Alisa poszła szukać Nejiego, a za nią Madara z przyklejoną do niego Karoliną. I
znaleźli go, razem z Kibą, który nagle wpadł w szał i krzyczał coś, że to on
powinien kierować mafią i on jest prawowitym dziedzicem, a potem strzelił do
Nejiego, ale nie trafił. A teraz nie wiem co się dzieje, ale na pewno nic
dobrego.
Kakashi
zupełnie nie rozumiał co takiego działo się w mafii, ani o co im tak naprawdę
chodziło. Miał ochotę zamknąć ich wszystkich w więzieniu i nie wypuszczać
dopóki nie zdechną z głodu.
Pocałował
jeszcze raz Evę i uśmiechnął się do niej.
-
Jestem z ciebie dumny, świetnie sobie poradziłaś. A teraz pokaż mi gdzie są. -
Wcisnął Evie w rękę pistolet, drugą ścisnął mocno i pozwolił prowadzić się
ciemnymi korytarzami. Byli już prawie na miejscu, kiedy usłyszeli krzyk.
Przejmujący
wrzask nasilał się z każdym ich krokiem. Byli nim tak przejęci, że nawet nie
zauważyli, iż ktoś za nimi podąża. Przebiegli wzdłuż korytarza i z rozmachem
otworzyli wielkie wrota do sali głównej. Widok, który zastali, zaskoczył ich
niemiłosiernie.
***
–
Idę za nim – zawyrokował Itachi, gdy tylko siwowłosy mężczyzna zniknął w
wejściu. Już nawet ciągnął za klamkę, gdy silna dłoń przytrzymała jego własną.
–
Nie możesz – warknął Pain. – Zginiesz! Zresztą, po co?
–
Dowiedzieć się, co z tym wszystkim ma wspólnego matka moja i Sasuke! –
wrzasnął. Pomimo tego, że wcale nie chciał tu wracać, że bał się o siebie i
swoich bliskich, poczuł nagle, że tylko w tym miejscu, od ludzi znajdujących
się w gmachu madarowej posiadłości i dokładnie w tym czasie, jest w stanie
rozwiązać wszystkie zagadki, które towarzyszyły mu ostatnimi czasy. – Nie chcę
się już babrać w przeszłości, Yahiko! Mam dosyć tych wszystkich tajemnic,
rozwiąże to tu i teraz, za jednym zamachem. Marzę, aby budować swą przyszłość w
kolorach tęczy i wiesz, dlaczego to osiągnę? Bo moje marzenia są moją siłą. Ale
nie osiągnę tego, póki będę się bał przeszłości, która wciąż jest dla mnie
nierozwikłaną zagadką, której nie chcę się bać, a która przyczynić się może do
mojej porażki! – Itachi krzyczał właściwie co mu ślina przyniosła na język.
Ważne, że on wiedział o co mu chodzi. Yahiko i Sasuke już nie musieli. – Jak
napisał Paulo: tylko jedno może unicestwić marzenia - strach przed porażką!
A ja nie mam zamiaru więcej się bać! – I wyskoczył z samochodu, nim ktokolwiek
zdołał go powstrzymać.
Nie
towarzyszyły mu już żadne emocje. Oprócz głodu wiedzy dotyczącej jego
przeszłości.
***
Kakashi
i Eva z przerażeniem malującym się na ich twarzach wpatrywali się w scenę,
która właśnie się przed nimi rozgrywała. Bo oto właśnie Karolina, kochanka
Madary, najwyraźniej usłyszała wiadomość, która błyskawicznie obiegła niemalże
wszystkich członków mafii. Madara miał syna. Syna poczętego z inną kobietą.
–
TY! – wrzasnęła, wskazując na Madarę. – Zdradziłeś mnie! – jęknęła
rozdzierająco, opadając na kolana. – Z nią, z tą... Szmatą od Uzumakich!
–
Szto ne...
Madara
nawet jak chciał coś odpowiedzieć, nie zdołał. Kobieta, która dotychczas łkała
przejmująco, opanowała się nagle, przez co atmosfera w pomieszczeniu zmieniła
się diametralnie. Powietrze stało się wyraźniej cięższe.
–
Szto ne tak? – zapytała, a w jej głosie pobrzmiewały stalowe nuty.
–
Co, szto ne tak? Nie rób ze mnie idiotki, Madaro. Skoro Naruto jest twoim
synem, to jasne, że zmajstrowałeś go z tą rudą dziwką i nie wmawiaj mi, że jest
inaczej!
–
Ale maja ljuba...
–
Zdradziłeś mnie, Madara! – wrzasnęła ponownie, najwyraźniej tracąc nad sobą
resztki kontroli. – A to TY mnie nauczyłeś, że zdrad się NIE WYBACZA! – Nagle w
jej dłoni pojawił się pistolet. W zwolnionym tempie wszyscy widzieli, jak
kobieta go odblokowuje, jak chwyta za spust i... Jak pada na ziemię
postrzelona.
Wszyscy
rozejrzeli się zdezorientowani.
Tuż
zza Kakashiego wysunął się Itachi. Ale nie ten Itachi, którego wszyscy znali.
Ten był bardziej stanowczy. Spojrzenie zimnych, czarnych niczym węgiel oczu
omiotło pogardliwie salę. Pistolet, który przed sekundą jeszcze znajdował się w
kaburze przy pasku Hatake, błysnął w jego ręce. Ciche kliknięcie oznajmiło
wszystkim, że broń właśnie została ponownie załadowana.
Itachi
wysunął się przed siwowłosego mężczyznę i Evę i wolnym krokiem ruszył w stronę
wuja. Nie zważając na krwawiące ciało Karoliny, stanął tuż przed nim i
wycelował lufą wprost w jego czoło.
–
Odpowiesz mi na kilka pytań – oznajmił mu oschłym tonem. – A później dołączysz
do swej lubej w piekle.
W
pomieszczeniu zaległa cisza tak wszechogarniająca, że pokój jakby nagle znalazł
się próżni gdzieś poza czasem — bezdźwięczność absolutna, nieruchomość
bezwzględna. Cisza aż w uszach zaczynało piszczeć, a bezdźwięczność zaczynała
uwierać aż do momentu swędzenia. Jakby wszystko to, co się tam działo zostało
uwiecznione na fotografii i postawione gdzieś na stoliku. Ale to nie była
fotografia, ani próżnia, tylko codzienność — chociaż akurat z pewnością nie
„zwykła i szara”, bo ostatnio mało co w życiu Itachiego dawało określić się
takimi przymiotnikami, jeśli w ogóle dawało kiedykolwiek.
Jednak
po dłuższej chwili wpatrywania się roziskrzonych zimnym blaskiem czarnych oczu
Itachiego w nieco zmętniałe od omdleń równie czarne oczy Madary ta nieruchomość
odpuściła. Dłoń z wyciągniętym pistoletem ani drgnęła, drgnęły za struny
głosowe Madary — głośnym chrząknięciem.
—
Pytaj więc, pytaj… — powiedział powoli, jakby celebrując wypowiadanie każdej
głoski; jakby wiedział, że to faktycznie mogą być ostatnie chwile jego życia i
jakby chciał wykorzystać je w zupełności. Nawet jeśli oznaczało to jedynie
pełną i idealną artykulację wszystkich fonemów.
„Dlaczego?”…
Nie, zapytanie „dlaczego” byłoby zbyt proste, po co miałby pytać o coś, co już
wiedział. Dlaczego — pieniądze, seks, sława, takie odpowiedzi z reguły padają
na „dlaczego?”. To takie czysto ludzkie odczucia, wszyscy ludzie to cholerni
hedonistyczni materialiści, nie mogło być przecież inaczej… Itachi otworzył
więc usta i zapytał:
—
Dlaczego?
I
odpowiedziała mu znów dławiąca cisza, a potem głos Madary powoli i z początku
bardzo cicho wytchnięty przez usta.
—
…ty widział kiedyś ocean?
Ocean.
Masa wody, słonej, słońce, bryza, jakieś ryby — kiedyś mu się zdarzyło.
Kiwnął
głową.
—
Ah, morje. Masyw wody, z falami uderzającymi o burtę karabli —
mówił mafiozo — pęcherze na rękach od ciężkiej pracy i sztormy; strach
czy aby mu nie zataniemy tam. Ale było tam coś prekrasnego, coś
poza wodą, coś poza bryzą na ogorzałej twarzy, i poza wschodami, czy zachodami sołnca.
Itachi
kiwnął głową raz jeszcze, zachęcając Madarę do przejścia do sedna sprawy.
— Skaż
mnje teraz, czy ty widział kiedyś kaszalota?
—
Madara, to chyba żart. — W tym momencie, skoro sedno się nie pojawiło, Itachi
był zniecierpliwiony. To dość mocno odwlekało jego Grand Finale, a na
odwleczeniu tego chyba zależało szefowi rosyjskiej mafii.
—
One nie toną — podsumował śpiesznie stryj.
—
Nie rozumiem. Co to ma w ogóle do rzeczy?
—
Ty pytał po czemu, ja ci odpowiadam. Kaszaloty są prekrasne, kiedy
pływają w oceanie. Jeśli jesteś wielorybnikiem, chcesz dostać się do nich jak
najszybciej, żeby swój zysk odebrać równie prędko. Po zabiciu nie toną, więc
łatwo je odholować do brzegu, cały czas mając je na oku. Kaszaloty są jak mieczty,
coś… wyśnionego, coś co chcesz, pragniesz i chociaż zrezygnujesz, zawsze
będziesz o nich pamiętał.
Dlaczego,
to… rjewność, Itachi. Ja byłem rjewnyj… zazdrosny o twojego ojca,
o twoją matkę. Nie o pieniądze, o samą kwestię…
I
tutaj Madara się zaciął, szukając odpowiedniego słowa i nie mógł znaleźć ani w
języku rodzimym Itachiego, ani w rosyjskim, ani w jakimkolwiek innym języku —
nie można położyć serca na języku i kazać mu mówić za siebie, a Madara chyba
nie potrafił przetłumaczyć tego, co mówiło mu jego własne, zbolałe i chyba też
pokiereszowane bliznami, serce.
—
Szczęścia...? — usłyszeli głos z tyłu; Yahiko. Dziwne, Itachi zupełnie
zapomniał, że poza nimi ktokolwiek jeszcze był w pokoju.
— Da, patrzeć na wasze rodzinne szczęście, ljubow,
radość… to było nie do zniesienia. To dlatego, Itachi, nie mogłem tego znieść,
zazdrościłem i… to wszystko dlatego.
Itachi wciągnął powietrze głęboko w nozdrza, ale ręka
z pistoletem nie drgnęła nawet o milimetr, wciąż wycelowana w czoło wuja.
— Kiedyś… kochałem twoją matkę, Itachi — dodał jeszcze
Madara, dużo mocniejszym głosem, niż powiedział cokolwiek wcześniej. — Ona… ona
była moim kaszalotem. I na zawsze będzie.
Po
tych słowach padł strzał. Madara spojrzał na swoją pierś i ujrzał jak wypływa z
niej krew, po czym uśmiechnął się i wyzionął ducha. W pomieszczeniu panowała
bezwzględna cisza. Itachi zamrugał, przez chwilę bojąc się, że to jemu omsknął
się palec i zabił wuja. Nie, spust wciąż był nietknięty, więc rozejrzał się po
pokoju i zobaczył Karolinę, która o dziwo jeszcze żyła, trzymając ostatkiem sił
pistolet w ręce, który jeszcze przed chwilą był wymierzony w Madarę.
-
Nie martw się, kochany - wychrypiała. - Zaraz spotkamy się w piekle, gdzie ani
dziwka Uzumaki, ani pieprzona Mikoto nie będą nam przeszkadzały w naszym
wiecznym, wspólnym życiu.
Nie
minęła sekunda i ona również umarła.
-
Kurwa! - zaklął Itachi. - Teraz to już się niczego nie dowiem! Szlag by to! -
Upadł na kolana i zaczął uderzać pięściami w puszysty dywan w bezsilnej furii.
-
Itachi... - zaczął Yahiko. - Wiem, że to bolesne, że nie dowiesz się prawdy,
ale już się wszytko skończyło. Madara nie żyje. Już nikt cię nie będzie nękał.
Już dobrze.
-
Nic nie jest dobrze! Słyszysz? Nic! - Czarnowłosy nie mógł opanować swojego
szału, który go opętał. – Zobacz, ile osób dzisiaj zginęło. My też ledwo
przeżyliśmy. Okazało się, że przez całe życie byłem okłamywany i nigdy nie
dowiem się prawdy, przez co mam takie pojebane życie! Nie chciałem tego wszystkiego!
Chciałem tylko móc być z tobą i z Sasuke. Nic więcej! Więc nie wciskaj mi kitu,
że jest dobrze! - Itachi krzyczał z całych sił, a łzy wściekłości spływały mu
po policzkach. Przeklinał się w duchu, że wciąż jest taki słaby, że nie może
wstać, wyjść z tej przeklętej posiadłości i zapomnieć o wszystkim.
-
Ale przecież teraz nic nam nie stoi na przeszkodzie, żebyśmy byli razem... -
Pain się nie poddawał, ale długowłosy nie pozwolił mu dokończyć.
-
Czy ty myślisz, że po tym wszystkim, ja będę potrafił żyć jak dawniej? Że tak
łatwo zapomnę, że ktoś chciał mnie zabić, że ja kogoś zabiłem... - głos mu się
załamał. - Nie, Yahiko. Zabijając Nagato i tą kobietę - wskazał lufą na
Karolinę - stałem się takim samym łajdakiem jak Madara. Nie mam prawa wrócić do
normalnego życia i udawać, że nic się nie stało. - Zaczerpnął powietrza i
dokończył szeptem: - To po prostu niemożliwe.
Przez
kilka dobrych minut słychać było jedynie ciężki oddech czarnookiego. Dlatego
gdy usłyszał szorstki głos Kakashiego, aż poderwał się z przerażania.
-
Itachi, weź się w garść. Nie zachowuj się jak jakaś rozchwiana emocjonalnie
kobieta. Każdy z nas przeżył coś równie okropnego i każdy ma coś na sumieniu. -
Omiótł ręką pomieszczenie. - Jakoś nam się udało wieść normalne życie. Może
trochę pokręcone, ale się udało. Nie jesteś sam. Będziesz miał w nas wsparcie,
więc podnieś wreszcie ten tyłek i jedziemy w końcu do szpitala.
Itachi
patrzył na niego jak zaklęty, a łzy przestawały płynąć. I nagle w jego głowie
zaświtała myśl, która kiedyś go popchnęła naprzód "W życiu bowiem istnieją
rzeczy, o które warto walczyć do samego końca". I znów Paulo odnalazł w
nim siłę. Miał rację, nie można się poddawać, musi walczyć o swoje życie,
choćby nie wiem co.
Z
drżącymi nogami się podniósł, a gdy się lekko zachwiał Pain natychmiast go
złapał zdrową ręką. Itachi spojrzał mu w oczy i bez chwili wahania go
pocałował. Nie potrzeba było im słów, w tym jednym prostym geście przekazali
sobie wszystkie uczucia. Że się kochają, że przepraszają i wybaczają. Że już wszytko
będzie dobrze.
Kiedy
już udało mu się pewnie stanąć na nogach, spojrzał na Kakashiego i uśmiechając
się lekko, powiedział:
-
Masz rację. Trzeba to doprowadzić do końca. A ja nie wyobrażam sobie nic innego
niż happy-end.
I
już mieli wracać z powrotem do samochodu, gdy usłyszeli cichy jęk dobiegający z
kąta pokoju. Zapomnieli, ze w pomieszczeniu znajduje się jeszcze jedna osoba.
Ledwo żywy Naruto.
-
Co z nim zrobimy? - zapytał rzeczowo srebrnowłosy. - Raczej nie posiada żadnych
informacji ponad to, co wie Eva. Zostawić go, żeby umarł sam z siebie, czy
ukrócić mu męki? - Z tymi słowami wyjął pistolet z rąk Itachiego i sprawdził
czy jest naładowany.
-
Ani mi się waż!
Gdy
wszyscy byli skupieniu na Naruto, do pokoju wszedł Sasuke, który wciąż utykał,
a wspinaczka po schodach najwyraźniej jeszcze bardziej nadwyrężyła jego
zdolności ruchowe.
Widząc
jak Kakashi odbezpiecza broń i podchodzi do Naruto, krzyknął najgłośniej jak
potrafił.
-
Sasuke, co ty tu robisz? Miałeś czekać w samochodzie! - Itachi natychmiast podbiegł
do brata.
-
Żebym czekał, nie wiedząc czy przyjdzie po mnie śmierć, czy wybawianie? Nie,
dzięki. - Odwrócił głowę i spojrzał na Hatake. - Spróbuj go choćby tknąć, a
pożałujesz.
-
Chcesz go oszczędzić? - upewnił sie Kakashi.
-
Tak. Mam zostać lekarzem i nie pozwolę, żeby jeszcze choćby jedna osoba
straciła życie. Choćby Naruto był najgorszym łajdakiem, nie mamy prawa odbierać
mu życia, a moim obowiązkiem jest go uratować. Dlatego zabieraj od niego łapy,
no chyba, że chcesz go przenieść do samochodu, a potem wreszcie zawieźć nas do
tego cholernego szpitala!
-
Sasuke, on jest synem Madary. Jeśli przeżyje to on przejmie mafię. - Tym razem
odezwała się Eva. Chłopak spojrzał na Kubankę rozszerzając oczy ze
zdumienia. Nie wiedział czy bardziej go zdziwiła informacja czy może sam fakt,
że dziewczyna się odezwała. - On może w przyszłości sprawić nam jeszcze więcej
kłopotów...
-
Nieważne... - odpowiedział, wciąż skołowany. - Nie pozwolę go zabić, choćby
miał być najgorszym wrzodem na moim tyłku w całym moim życiu.
W
tym momencie oczy Evy błysnęły ze zrozumieniem.
Hej,
OdpowiedzUsuńprzeczytałam rozdział już dość dawno temu, ale teraz dopiero znalazłam chwilkę czasu aby coś skrobnąć....
najpierw tak rozdział oczywiście rewelacyjny, wiele się tutaj działo.. choć już mi smutno, że się powoli kończy, ale mam nadzieję, że będziesz pisać nowe... cóż bardzo lubię taka gangsterską tematykę, no i podoba mi się tutaj Naruto, że nie jest taki fajtłapowaty.... zaskoczyłaś mnie tym, że Naruto jest synem Madary, już się nie dowiemy więcej bo Madara zginął.. Sasuke postanowił uratować go to mi się bardzo podobało...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
To opowiadanie jest niesamowite! Trzyma w napięciu, i w ciąga! Czekam z niecierpliwością na dalsze części!
OdpowiedzUsuń