Uwaga!
Blog zawiera treści homoseksualne, przemoc oraz wulgaryzmy!
Jeżeli Ci to nie odpowiada, opuść bloga.
Wszystkich innych zapraszam do czytania :)

niedziela, 4 listopada 2012

"I hate everything about you" Rozdział 12

Heeej, nowy rozdzialik. :> Starałam się wpleść trochę więcej akcji w nim i mam nadzieję, ze nie będziecie mieli mi tego za złe. ^w^
Chwilowo niestety mam małe problem z gg, dlatego nie gniewajcie się, jeżeli nie odpowiedziałam na jakąś wiadomosć. Próbuję je rozwiązać, także mam nadzieję, że niedługo wszystko wróci do normy.

Rozdział 12




Następny tydzień zleciał Itachiemu nie wiadomo kiedy. Był tak zabiegany, że nawet nie miał chwili dla siebie. Zajmował się organizacją w Akatsuki, spotykał się z Sasuke i odwiedzał raz dziennie Paina. Przez to musiał odwołać wszystkich klientów. Teraz to on był szefem i miał do tego prawo. No może z jednym wyjątkiem. Wciąż, chociaż sporadycznie, spotykał się z Kakashim, co było trochę śmieszne, biorąc pod uwagę, że się za niego podawał, ale te spotkania polegały wyłącznie na rozmowach. Żadnego seksu, co długowłosemu jak najbardziej odpowiadało.
Spotkania z Sasuke zaś były wyjątkowo częste. Widzieli się przed jego dyżurem, po nim, a nawet czasami w trakcie, gdy starszy Uchiha był w szpitalu w odwiedzinach. Dowiedział się o bracie bardzo wielu rzeczy. Jak on pamięta stratę rodziny, jak później sobie radził i jak próbował odnaleźć jakiś krewnych. Itachi, będąc wdzięcznym za tę szczerość, zaczął opowiadać o rodzinie. Oczywiście nie napominając, że nazywali się Uchiha, a Hatake.


Przez cały tydzień Pain cały czas był na tabletkach. Lekarz prowadzący stwierdził, że jest zbyt agresywny i nie obejdzie się bez kuracji farmakologicznej. Na szczęście jakimś cudem nie zalecił sesji z psychologiem. Dawka podawanych lekarstw systematycznie była zmniejszana, jednak na tyle mało, że przez tydzień Yahiko niewiele się zmienił. Dalej tarmosił nieszczęsną kołdrę (poszewka musiała zostać wymieniona aż trzy razy) i nie do końca kontaktował, co się dzieje. Co najzabawniejsze, gdy w końcu wziął telefon w swoje ręce, nie zauważył najmniejszej zmiany w jego wyglądzie. Widocznie Hello Kitty przypadła mu do gustu.

Itachi był lekko przerażony całą sytuacją, bo myślał, że stan ukochanego już nigdy się nie zmieni. A przecież nie mógł do końca życia użerać się z napalonym dzieckiem. Trzykrotna zmiana tabletek nie obniżyła popędu rudego, co więcej, nowe lekarstwa zdawały się pogłębiać ten skutek uboczny, dlatego też szybko wrócono do pierwotnych środków.
- Sasuke – zapytał któregoś dnia Itachi – myślisz, że Yahiko kiedyś wróci do normy?
Młody brunet oderwał się od papierów nad którymi się właśnie pochylał. Spojrzał na przyjaciela przeciągle, po czym w końcu podjął:
- Raczej tak. Z tego co słyszałem pojutrze ma zostać wypisany do domu i tam powoli schodzić z lekarstw – zrobił krótką przerwę. – Na pewno jednak będzie musiał być pod stałą kontrolą lekarza, więc pewnie mnie trafi się ta robota. Uch… wizyty domowe… nie cierpię ich.
- O, będziesz przychodził sam, czy z jakimś prowadzącym? Kto go teraz prowadzi tak właściwie, ta ładniutka blondynka Ino?
Sasuke zrobił dziwną minę i wolno wypuścił powietrze przez usta.
- Spróbuj powiedzieć o niej „ładniutka blondynka” w jej obecności, a będziesz wsmarowany w ścianę naprzeciwko. Ale wiesz, że nie bardzo? Ona szefuje całym oddziałem, a Itami ostatnio był pod skrzydłami chyba jakiegoś jej siostrzeńca, nie orientuję się w koneksjach, Asumy Sarutobiego. Po wypisie mieli coś zmieniać i nie wiem, czy nie trafi akurat na mojego „ukochanego” – wypowiedział z przekąsem – doktora Nejiego Hyuugę. Wiesz, którego, Kakashi, nie? Długie włosy, wysoki, chyba spotkaliśmy go kiedyś. Ten co mnie ciągle oblewa. Ja mam takiego pecha, że trafię na niego prawie na pewno.
- Nie robi tego, no wiesz, specjalnie?
- Ha, sam chciałbym wiedzieć – żachnął się Sasuke. – Chociaż, no wiesz, dawkowanie słusznie oblałem. Farmakologię w sumie też… więc to chyba nie że specjalnie. Ale tym razem zamierzam zdać na piątkę, egzamin za tydzień.
- No, postaraj się, Sasuke. Wierzę w ciebie.
- Dzięki, Kashi. - Czasem tak zdrobniale odzywał się do Itachiego, aż się brunetowi serce krajało, że nie mógł powiedzieć do niego „Tachi”! -  A propos jeszcze tych wizyt… gdzie mieszka Itami? Bo adres jest dziwny, jak patrzyłem w Internecie, to tam znajduje się… khm, burdel. – Sasuke odwrócił wzrok, lekko różowiejąc na kościach policzkowych.
Itachi poczuł się niezręcznie. Brat powinien to wiedzieć już przedtem, z ich rozmów, z fragmentów konwersacji jego i Paina, czemu musi pytać tak bezpośrednio? Ciemny wzrok brata jednak nieustępliwie wpatrywał się w równie ciemne oczy Itachiego, praktycznie wiercąc w nich dziury głębokie jak Rów Mariański, nieskończone jak czarna dziura.
- E. No tak, burdel – zająknął się. – Bo on tam mieszka, wiesz, naprawdę mieszka. Jest szefem.
- O. – Sasuke wyglądał na zdziwionego. – Nie wiedziałem, że twój chłopak jest alfonsem!
Itachiemu szczęka opadła niemalże do kolan; wiedział, że w tej chwili wygląda wyjątkowo durnie. Pain, alfons… Pain alfonsem, twój chłopak jest alfonsem… Pain jest twoim chłopakiem, alfonsem. Twoim alfonsem.
Pozbierał szczękę, pomagając sobie dłonią, ta z lekkimi oporami ponownie wskoczyła w zawiasy.
- Co?! – wykrzyknął piskliwie, gdy tabun myśli przetoczył się już przez jego głowę.
- Oj, no… - stropił się jego brat.
- Nie, no, znaczy – próbował sprostować Itachi. – Rzeczywiście, poniekąd jest alfonsem. – Niech to szlag, zaklął w myślach, moim alfonsem. – Ale tak formalnie, to nie jest moim chłopakiem – skończył, dumny, że chociaż jedną rzecz zdołał jako tako wyjaśnić.
- Jak to nie jest?
Szlag, pomyślał znów Itachi. To zagmatwał sprawę. Przymknął oczy, modląc się o natchnienie na kolejne kłamstwo.
- To nieoficjalne. Gdyby było oficjalne, ta jego niby żona, pani Itami, chyba zwariowałaby do reszty i uprzykrzyłaby życie również i mnie, także to nie takie proste. Yahiko nie chce sprawiać mi kłopotów. Wolimy unikać afiszowania się z tym… z naszą miłością – dodał po sekundzie wahania.
- To raczej smutne, tak kryć się przed całym światem – stwierdził Sasuke. – Uch, muszę lecieć, mam tonę papierów i jeszcze tę farmakologię na głowie. Spotkamy się pewnie w bur… domu publicznym. Też tam mieszkasz?
- Nie, oczywiście że nie – zełgał po raz kolejny Itachi. – Czasami wpadam do Yahiko w odwiedziny tylko. To on jest właścicielem Akatsuki, ja jedyne co, to piję tam kawę. Yahiko ma fajny ekspres, taki wypasiony, haha.
Kiedy wyszedł ze szpitala i odetchnął trochę chłodnym jesiennym powietrzem, zastanawiając się nad powrotem Paina do Akatsuki, zauważył, że na parkingu przy samochodach stoi jakiś facet i bardzo się na niego gapi. Zmarszczył brwi i wytężył wzrok, próbując rozpoznać jego rysy twarzy, ale te rozmazywały się w dymie – mężczyzna ćmił papieroska i stał oparty o czarną limuzynę z przyciemnianymi szybami. Wyglądał tajemniczo i podejrzanie, szczególnie tą wczesnowieczorną porą, kiedy powoli zaczynało się już ściemniać.
Kruczowłosy zastanowił się, czy by nie wezwać taksówki, ale przypomniał sobie, że większość oszczędności przepadła na akcję ratowania telefonu Paina; jego portfel świecił pustkami.
No, nie ma się czego bać strasznych kolesiów!, powiedział do siebie, nie jestem dziewczynką. W razie potrzeby potrafię w końcu też komuś przylać.
Ruszył w kierunku Akatsuki, po kilku minutach zauważył, że podobne do tego ze szpitalnego parkingu czarne auto go śledzi. I siedziało mu na ogonie prawie do samego budynku burdelu, skręciwszy w skrzyżowanie przedtem jednakże w zupełnie inną stronę. Zimny dreszcz przebiegł Itachiemu po plecach – co to miało znaczyć? O co chodziło?
Pierwszy na myśl przyszedł mu Nagato. Czy to on próbuje przedsięwziąć coś dziwnego w odwecie za wciśnięcie mu w twarz tego jogurtu? Przecież mu groził!
Itachi rozejrzał się dookoła siebie, szukając czerwonowłosych mężczyzn, ale ulica była pusta. Nacisnął więc klamkę i wszedł do burdelu, szybko zamykając drzwi na klucz. Już, już miał odetchnąć z prawdziwą ulgą, ale wtem poczuł coś na swoim ramieniu.
Podskoczył i krzyknął, rozkładając wojowniczo ręce jak w jakimś filmie z Jackiem Chanem. Dopadł do włącznika światła, nadal w pozycji obronnej i zapalił lampy w korytarzu, gotów zaatakować napastnika w pierwszej chwili, w której go zobaczy. Będzie gryzł piach, zanim ten sukin-
- Miaaau?
-kot zdąży się obejrzeć…
Och, uświadomił sobie nagle Itachi. Kot, ty paranoiku, to kot Paina, Zetsu. Nie napastnik, coś ty sobie ubzdurał w ogóle?
Pokręcił głową w niedowierzaniu i zgarnął prychającego zwierzaka ze sobą. Poszedł do kuchni napełnić mu miskę i przy okazji samemu też wziąć coś na ząb.
Ruszył do kuchni, gdzie zastał Deidarę. Stał oparty o lodówkę i patrzył na przybyłego kruczowłosego z tajemniczym uśmiechem. Itachi nie zwrócił na niego większej uwagi i nakarmił kota. Niebieskookiemu nie podobało się ignorowanie jego cudownej osoby, więc po chwili odszedł od lodówki i zaczął krążyć po pomieszczeniu, patrząc złowrogo na Uchihę. Ten nadal go olewał i postanowił zrobić sobie kanapki z serem, bo tylko na to mógł sobie pozwolić ze swoim kulinarnym talentem.
- Cholera, Itachi! – powiedział Deidara i stanął w miejscu, tupiąc nerwowo jedną nogą.
- Tak? – spytał onyksowooki i przyciął swój blady palec wskazujący nożem, krojąc chleb. Zaklął cicho i włożył go do ust, by zatamować jakoś krwawienie.
- Nie ignoruj mnie! – zawołał, oburzony. – Mam do ciebie prośbę – powiedział i uśmiech wrócił na jego twarz.
- Czego chcesz? – westchnął Itachi i położył swoją kanapkę na mały, porcelanowy talerzyk.
- Mógłbyś przejść się do sklepu? – spytał z szerokim uśmiechem i zatrzepotał swoimi pięknymi, długimi rzęsami. Kruczowłosy skrzywił się lekko i zaczął jeść, patrząc na kota.
- Po co? – zapytał i przeniósł wzrok na zniecierpliwionego już Deidarę.
- Po jogurt, którego ostatnio mi nie kupiłeś! To chyba oczywiste. – Prychnął i założył ręce na piersi, patrząc wyzywająco na swojego kolegę z pracy.
Itachi przestał gryźć kanapkę, a ser utkwił mu w gardle. Przypomniała mu się akcja z jogurtem i Nagato w supermarkecie. Nagle zaczął się zastanawiać, czyj jest ten czarny samochód, który go śledził? Czy to może być czerwonowłosy, tajemniczy znajomy Paina? Może te groźby były prawdziwe i naprawdę może mu się coś stać? Zakrztusił się i zaczął kaszleć. Blondyn podbiegł do niego i poklepał po plecach. Gdy Itachi odzyskał przywilej mówienia oraz oddychania, spojrzał groźnie na niebieskookiego i warknął krótkie, acz treściwe:
- Nie.
Deidara ze zdenerwowania złapał talerzyk, na którym leżała resztka kanapki Itachiego i zrzucił na podłogę. Porcelana rozprysła się na wszystkie strony, strasząc Zetsu stojącego obok nóg czarnowłosego.
- Masz iść po mój jogurcik, rozumiesz?! Chcę go za piętnaście minut widzieć – krzyknął i odgarnął grzywkę z oka, nadal patrząc wściekle na zdziwionego Itachiego.
- Co tutaj się dzieje? – Do kuchni wszedł Sasori i zmierzył obu mężczyzn chłodnym spojrzeniem. Deidara podbiegł do niego z miną skrzywdzonego psa i, udając, że płacze, powiedział:
- Och, Sasori! Bo Itachi nie chce mi kupić jogurciku! A kiedy go poprosiłem, tak się wściekł, że rozbił talerz… Co Pain na to? Będzie zły! Co my zrobimy? To jego wina – zawołał, pokazując palcem na Itachiego i przytulając się do swojego rudowłosego chłopaka.
- Kłamca! – odpowiedział po chwili, kiedy jego zdziwienie minęło. Ruszył w stronę drzwi. – W porządku, idę po ten twój cholerny jogurt, ale ty masz to posprzątać i powiedzieć Sasoriemu prawdę! – oznajmił i po chwili już był poza terenem burdelu.


***



Chciał jak najszybciej kupić ten deidarowy jogurt i wrócić do domu. Był zły, zmęczony, a musiał jeszcze przejrzeć wielki stos papierów, bo inaczej Pain mógłby go zabić bez wahania. Sam bałagan robił straszny, ale jeśli ktoś miał zająć się jego sprawami, to musiał to zrobić perfekcyjnie.

- Czy ten pusty blond łeb, nie mógł sam pójść do sklepu?! - mruczał pod nosem, klucząc niewielkimi uliczkami pośród wieżowców.
Kopał niewielki kamyczek, podając go raz do lewej, raz do prawej nogi. Jak był mały to chciał zostać piłkarzem. Zaczął nawet chodzić na treningi i szło mu całkiem nieźle. Grał na ataku. Miał szansę zdobyć z drużyną mistrzostwo kraju, ale pech chciał, że dwa dni przed finałem wyrżnęli mu całą rodzinę. I na tym skończyła się jego obiecująca kariera sportowa.
Wszedł do sklepu i nie patrząc na nic, truchtem podbiegł do lodówki z jogurtami. Znalazł półeczkę wypełnioną produktami firmy Schwueller.
- Ser, mleko... - Itachi wyliczał każdą rzecz, którą ujrzały jego czarne jak węgiel oczy. - I jogurty!
Duże, białe kubeczki z czerwonymi napisami, stały równiutko w rządku i czekały, aż ciepła dłoń jakiegoś dobrego klienta zabierze je do domu. Czekały wszystkie, truskawkowy, jagodowy, wiśniowy, brzoskwiniowy. Brakowało tylko jednego.
- Bananowy! Gdzie jest bananowy?! Przecież on nie zje nic innego... - zrozpaczony Itachi zaczął się zastanawiać, czy kupić inny smak tej samej firmy, czy może inną markę, ale jogurt bananowy. Albo czy nie kupować żadnego.
Tak czy siak, Deidara będzie zły, jeszcze bardziej niż wczoraj. Nie mógł wrócić do domu z pustymi rękoma ani z czymś, czym Deidara gardzi. Powrót do domu nie wchodził w grę, a na pewno nie tego wieczora. Tylko gdzie w takim razie pójdzie? Przecież nie miał nikogo innego. Przyjaciół poza burdelem nie miał, a jego rodzina przecież od wielu lat nie żyje. I nagle go olśniło.
- Sasuke! - wykrzyknął na pół sklepu. - On mi na pewno pomoże!
Z trudem wyciągnął telefon z kieszeni i zaczął szukać numeru brata na liście kontaktów. Nagle poczuł, jak ktoś łapie go za nadgarstek i ciągnie w stronę najbardziej oddalonej alejki, z pampersami i papierem toaletowym. A chwilę później ktoś uderzył go czymś ciężkim w głowę i zemdlał.


***



Obudził się w dużym, słabo oświetlonym pomieszczeniu. Siedział na zniszczonej, czerwonej sofie, a ręce i nogi miał związane i oklejone taśmą. Było jasne, że ktoś go porwał. Tylko kto chciał porywać zwykłą dziwkę? Gdyby ktoś chciał zaspokoić swoje potrzeby seksualne, to przyszedłby do burdelu. Dla okupu też nie, bo czy ktoś zamartwiałby się zniknięciem zwyczajnej, męskiej prostytutki? No nikt. Zabić też go raczej nie chcieli, nie mieli powodu. Jakiś fetyszysta...? Zaczął wołać o pomoc.

Siedział w zupełnej ciszy tak długo, że aż stracił poczucie czasu. Ręce i nogi mu ścierpły, nie mógł nimi ruszać. Gardło zdarł sobie bardziej niż podczas najbardziej namiętnej nocy z Painem czy jakimkolwiek innym klientem. Był głodny, chciało mu się pić, a na dodatek robiło się coraz zimniej.
Już dawno stracił nadzieję na ratunek, a nadzieja, że przyjdzie do niego porywacz, kimkolwiek by był, też powoli zaczynała go opuszczać. Z każdą mijającą sekundą, myśl, że ostateczny koniec Itachiego Uchiha jest bliski, stawała się co raz bardziej prawdopodobna.
Mimo wszystko, postanowił zapewnić sobie jak największy możliwy komfort i położył się, w miarę wygodnie, na oparciu kanapy, zamykając oczy. Wciągnął głęboko powietrze i od razu tego pożałował. Śmierdziało tam jakimiś szczynami, szczurami i jeszcze czymś dziwnym. Zrobiło mu się niedobrze, z trudem opanował odruch wymiotny. W wymiocinach, nawet własnych, nie zamierzał siedzieć.
- Uchiha Itachi - usłyszał niski, znajomy głos, gdzieś z kąta pomieszczenia.
- Oh, w końcu się pojawiłeś! - Czarnowłosy nawet nie podniósł głowy, siedział spokojnie i wyglądał na całkowicie zrelaksowanego. - Kim jesteś?
- Spotkaliśmy się kiedyś. Raz.
- Ah, tak? Gdzie?
Nieznajomy, albo i nawet całkiem znajomy, porywacz zaśmiał się cicho. Był to czysty, zaraźliwy dźwięk. Gdyby nie ledwo wyczuwalna, złowieszcza nuta, Itachi powiedziałby, że piękny.
- Na razie ci nie powiem. Daj mi chwilę, żeby się pobawić. Chłopcy!
Już po chwili przed Itachim stanęło dwóch, podobnych do siebie, dziwnych mężczyzn. Jeden dość niski i chudy, drugi wysoki i dobrze umięśniony. Obaj mieli na sobie lateksowe, zielone kostiumy, które przylegały gładko do ciała, uwydatniając każdy mięsień. Czarne włosy obcięte od garnka sprawiały, że wyglądali jeszcze komiczniej. Itachi nie mógł się powstrzymać i wybuchnął głośnym śmiechem.
- Coś cię śmieszy? - usłyszał zanim dostał w twarz. Mocno.
Poczuł jak zęby rozcinają mu wargę, z której powoli zaczęła się sączyć krew.
- Kurwa - zaklął cicho pod nosem. Jak mu obiją twarz bardziej, to nie będzie mógł jeszcze długo wrócić do pracy. Nikt nie chciał pieprzyć pobitej dziwki.
- To Lee i Gai - usłyszał głos porywacza. - Poznałeś ich w sklepie, to oni cię tu przyprowadzili.
- Kim, do cholery, jesteście?! - krzyknął tak głośno jak tylko mógł. Dzięki temu, że zdarł sobie wcześniej gardło, zabrzmiało to mało pewnie i mimo wszystko dość cicho.
- To nie jest ważne. W tej chwili. Ważne jest to, po co tu jesteś.
- No, to po co? Tylko szybko, śpieszy mi się. - Ten koleś zaczynał go wkurwiać.
Ciągle nie pokazał swojej twarzy, Itachi dalej nie wiedział kim jest. A ponoć kiedyś się spotkali.
Faktycznie, głos miał znajomy i był pewny, że gdzieś go już słyszał. Niezadowolony klient? Ktoś w sklepie? Nigdy nikomu nie zrobił krzywdy, nie miał pojęcia jaki powód miał ten człowiek, żeby go porwać.
- Musisz przekazać Painowi wiadomość. Znasz Paina, prawda?
Itachi zamarł. Pain. Ci ludzie znali Paina. Kim on, do cholery, tak naprawdę był?! Najpierw Nagato, teraz... Ten ktoś. A przecież był tylko zwykłą dziwką niefortunnie zakochaną w swoim pracodawcy!
- Dobrze, że się ze mną zgadzasz. Przekażesz mu, że ma tydzień na zrobienie tego, o co go prosił Nagato. - Itachi słyszał, że mężczyzna jest coraz bliżej. Jeśli zrobi jeszcze kilka kroków, w końcu zobaczy kim jest.
- A jak nie?
- A jak nie... - porywacz zaśmiał się cicho pod nosem. - To bezpowrotnie zniszczymy mu to, co uważa za najpiękniejsze.
Zapadła cisza, w której słychać było tylko powolne kroki tego, który wydawał się tu dowodzić. Po chwili te też ucichły.
Itachi podniósł głowę i otworzył usta ze zdziwienia. Przed nim stał ten blond kelner z kawiarni, w której był z Sasuke na pierwszym spotkaniu. Ten, co tak strzelał do wszystkich oczami. A teraz patrzył na niego niezwykle błękitnymi oczami i bezczelnie jadł pączka.
- Pyszny! - Powolnym ruchem oblizał usta z resztek lukru. - Mój ojciec chrzestny ma piekarnię. Robi najlepsze pączki w mieście. Powinieneś kiedyś spróbować.
Itachi patrzył jak drapieżnie wgryza się w puszyste ciasto pączka. Blondyn przymknął oczy i rozkoszował się cudownym smakiem, cicho mrucząc.
- Ty! - krzyknął Itachi, dalej niedowierzając.
Po raz kolejny usłyszał dźwięczny śmiech chłopaka.
- Ja! Naruto, gdybyś kiedykolwiek potrzebował imienia. - Wrzucił ostatni kawałek pączka do ust i oblizał palce. - Chłopcy! Wiecie co robić! Ostrzeżemy Paina po naszemu.
Po tych słowach odszedł, zostawiając Itachiego sam na sam z Lee i Gaiem. Po chwili padł pierwszy cios. A potem kolejny.


***



Coś ciężkiego wpadło na drzwi wejściowe do burdelu. Po chwili ktoś zaczął w nie walić bez opamiętania.

- Idę, idę! Nie trzeba być tak niecierpliwym, obsłużymy pana jak tylko pan zechce! - pokrzykiwał wesoło Deidara, biegnąc do holu.
Otworzył drzwi i po chwili leżał przygnieciony czymś, co przypominało trochę worek kartofli.
- Itachi?! Boże, co ci się stało?! - Szybko podniósł się z podłogi i przytrzymał Itachiego, by ten znowu nie upadł.
Czarnowłosy miał posiniaczoną całą twarz, lewe ramię zwisało bezwładnie, tak, jakby było złamane. Włosy miał potargane, a ubranie całe we krwi. Deidara nie wiedział, czy to była jego krew, czy kogoś innego. Nie ważne.
- Deidara... - powiedział ledwo słyszalnie Itachi. - Nie było bananowego Schwuellera.
I zemdlał.

4 komentarze:

  1. Biedny Itachi. Ciekawe swoją drogą co takiego musi zrobić Pain. Mam nadzieje, że Itachi szybko z tego wyjdzie a że Pain się o tym dowie i przejmie się tym. Czekam niecierpliwie na nową notkę..

    OdpowiedzUsuń
  2. Na Wszechstronnych pojawiła się ocena Twojego bloga. Zapraszam cieplutko do przeczytania!
    Pozdrawiam, Mukudori.

    OdpowiedzUsuń
  3. Boże T.T Biedny Itachi, normalnie wredota z tego Naruto >.< I co ma zrobić Pain dla Nagato? Co jest tak ważnego aby pobić biednego Itasia? Udusić tych ludzi to za mało!
    Teraz rozdział bardzo mi się spodobał, o wiele bardziej niż poprzedni :) Mam nadzieję, że Sasuke też w tym będzie miał większy udział? I kiedy on się dowie o swoim bracie Itachim? >.< A może one wie? o.O Tylko podjął się tej zabawy z 'Kakashim Hatake'? Hmmm.... To by było ciekawe...

    OdpowiedzUsuń
  4. Witaj,
    ponieważ Black Rose z ocenialni Krytyka Dla Odważnych ma problemy techniczne, wszystkie blogi, które miała ocenić (w tym Twój) trafiły do wolnej kolejki. Jeżeli nadal jesteś zainteresowana oceną, określ proszę, którą ocaniającą wybierasz. W przeciwnym razie blog Twój będzie znajdował się w wolnej kolejce tak długo, póki któraś z oceniających nie zdecyduje się go ocenić.
    P.S. Wybór oceniającej określ w komentarzu pod najnowszym postem dopisując adres swojego bloga.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń