Heeej, nowy rozdzialik. :> Starałam się wpleść trochę więcej akcji w nim i mam nadzieję, ze nie będziecie mieli mi tego za złe. ^w^
Chwilowo niestety mam małe problem z gg, dlatego nie gniewajcie się, jeżeli nie odpowiedziałam na jakąś wiadomosć. Próbuję je rozwiązać, także mam nadzieję, że niedługo wszystko wróci do normy.
Rozdział 12
Następny tydzień zleciał Itachiemu nie wiadomo kiedy.
Był tak zabiegany, że nawet nie miał chwili dla siebie. Zajmował się
organizacją w Akatsuki, spotykał się z Sasuke i odwiedzał raz dziennie Paina.
Przez to musiał odwołać wszystkich klientów. Teraz to on był szefem i miał do
tego prawo. No może z jednym wyjątkiem. Wciąż, chociaż sporadycznie, spotykał
się z Kakashim, co było trochę śmieszne, biorąc pod uwagę, że się za niego
podawał, ale te spotkania polegały wyłącznie na rozmowach. Żadnego seksu, co
długowłosemu jak najbardziej odpowiadało.
Spotkania z Sasuke zaś były wyjątkowo częste.
Widzieli się przed jego dyżurem, po nim, a nawet czasami w trakcie, gdy starszy
Uchiha był w szpitalu w odwiedzinach. Dowiedział się o bracie bardzo wielu
rzeczy. Jak on pamięta stratę rodziny, jak później sobie radził i jak próbował
odnaleźć jakiś krewnych. Itachi, będąc wdzięcznym za tę szczerość, zaczął
opowiadać o rodzinie. Oczywiście nie napominając, że nazywali się Uchiha, a
Hatake.
Przez cały tydzień Pain cały czas był na tabletkach.
Lekarz prowadzący stwierdził, że jest zbyt agresywny i nie obejdzie się bez
kuracji farmakologicznej. Na szczęście jakimś cudem nie zalecił sesji z
psychologiem. Dawka podawanych lekarstw systematycznie była zmniejszana, jednak
na tyle mało, że przez tydzień Yahiko niewiele się zmienił. Dalej tarmosił
nieszczęsną kołdrę (poszewka musiała zostać wymieniona aż trzy razy) i nie do
końca kontaktował, co się dzieje. Co najzabawniejsze, gdy w końcu wziął telefon
w swoje ręce, nie zauważył najmniejszej zmiany w jego wyglądzie. Widocznie Hello
Kitty przypadła mu do gustu.
Itachi był lekko przerażony całą sytuacją, bo myślał,
że stan ukochanego już nigdy się nie zmieni. A przecież nie mógł do końca życia
użerać się z napalonym dzieckiem. Trzykrotna zmiana tabletek nie obniżyła
popędu rudego, co więcej, nowe lekarstwa zdawały się pogłębiać ten skutek
uboczny, dlatego też szybko wrócono do pierwotnych środków.
- Sasuke – zapytał któregoś dnia Itachi – myślisz, że
Yahiko kiedyś wróci do normy?
Młody brunet oderwał się od papierów nad którymi się właśnie
pochylał. Spojrzał na przyjaciela przeciągle, po czym w końcu podjął:
- Raczej tak. Z tego co słyszałem pojutrze ma zostać
wypisany do domu i tam powoli schodzić z lekarstw – zrobił krótką przerwę. – Na
pewno jednak będzie musiał być pod stałą kontrolą lekarza, więc pewnie mnie
trafi się ta robota. Uch… wizyty domowe… nie cierpię ich.
- O, będziesz przychodził sam, czy z jakimś
prowadzącym? Kto go teraz prowadzi tak właściwie, ta ładniutka blondynka Ino?
Sasuke zrobił dziwną minę i wolno wypuścił powietrze
przez usta.
- Spróbuj powiedzieć o niej „ładniutka blondynka” w
jej obecności, a będziesz wsmarowany w ścianę naprzeciwko. Ale wiesz, że nie
bardzo? Ona szefuje całym oddziałem, a Itami ostatnio był pod skrzydłami chyba
jakiegoś jej siostrzeńca, nie orientuję się w koneksjach, Asumy Sarutobiego. Po
wypisie mieli coś zmieniać i nie wiem, czy nie trafi akurat na mojego
„ukochanego” – wypowiedział z przekąsem – doktora Nejiego Hyuugę. Wiesz,
którego, Kakashi, nie? Długie włosy, wysoki, chyba spotkaliśmy go kiedyś. Ten
co mnie ciągle oblewa. Ja mam takiego pecha, że trafię na niego prawie na
pewno.
- Nie robi tego, no wiesz, specjalnie?
- Ha, sam chciałbym wiedzieć – żachnął się Sasuke. –
Chociaż, no wiesz, dawkowanie słusznie oblałem. Farmakologię w sumie też… więc
to chyba nie że specjalnie. Ale tym razem zamierzam zdać na piątkę, egzamin za
tydzień.
- No, postaraj się, Sasuke. Wierzę w ciebie.
- Dzięki, Kashi. - Czasem tak zdrobniale odzywał się
do Itachiego, aż się brunetowi serce krajało, że nie mógł powiedzieć do niego
„Tachi”! - A propos jeszcze tych wizyt… gdzie mieszka Itami? Bo adres
jest dziwny, jak patrzyłem w Internecie, to tam znajduje się… khm, burdel. –
Sasuke odwrócił wzrok, lekko różowiejąc na kościach policzkowych.
Itachi poczuł się niezręcznie. Brat powinien to
wiedzieć już przedtem, z ich rozmów, z fragmentów konwersacji jego i Paina,
czemu musi pytać tak bezpośrednio? Ciemny wzrok brata jednak nieustępliwie
wpatrywał się w równie ciemne oczy Itachiego, praktycznie wiercąc w nich dziury
głębokie jak Rów Mariański, nieskończone jak czarna dziura.
- E. No tak, burdel – zająknął się. – Bo on tam
mieszka, wiesz, naprawdę mieszka. Jest szefem.
- O. – Sasuke wyglądał na zdziwionego. – Nie
wiedziałem, że twój chłopak jest alfonsem!
Itachiemu szczęka opadła niemalże do kolan; wiedział,
że w tej chwili wygląda wyjątkowo durnie. Pain, alfons… Pain alfonsem, twój
chłopak jest alfonsem… Pain jest twoim chłopakiem, alfonsem. Twoim alfonsem.
Pozbierał szczękę, pomagając sobie dłonią, ta z
lekkimi oporami ponownie wskoczyła w zawiasy.
- Co?! – wykrzyknął piskliwie, gdy tabun myśli
przetoczył się już przez jego głowę.
- Oj, no… - stropił się jego brat.
- Nie, no, znaczy – próbował sprostować Itachi. –
Rzeczywiście, poniekąd jest alfonsem. – Niech to szlag, zaklął w myślach, moim
alfonsem. – Ale tak formalnie, to nie jest moim chłopakiem – skończył, dumny,
że chociaż jedną rzecz zdołał jako tako wyjaśnić.
- Jak to nie jest?
Szlag, pomyślał znów Itachi. To zagmatwał sprawę.
Przymknął oczy, modląc się o natchnienie na kolejne kłamstwo.
- To nieoficjalne. Gdyby było oficjalne, ta jego niby
żona, pani Itami, chyba zwariowałaby do reszty i uprzykrzyłaby życie również i
mnie, także to nie takie proste. Yahiko nie chce sprawiać mi kłopotów. Wolimy
unikać afiszowania się z tym… z naszą miłością – dodał po sekundzie wahania.
- To raczej smutne, tak kryć się przed całym światem
– stwierdził Sasuke. – Uch, muszę lecieć, mam tonę papierów i jeszcze tę
farmakologię na głowie. Spotkamy się pewnie w bur… domu publicznym. Też tam
mieszkasz?
- Nie, oczywiście że nie – zełgał po raz kolejny
Itachi. – Czasami wpadam do Yahiko w odwiedziny tylko. To on jest właścicielem
Akatsuki, ja jedyne co, to piję tam kawę. Yahiko ma fajny ekspres, taki
wypasiony, haha.
Kiedy wyszedł ze szpitala i odetchnął trochę chłodnym
jesiennym powietrzem, zastanawiając się nad powrotem Paina do Akatsuki,
zauważył, że na parkingu przy samochodach stoi jakiś facet i bardzo się na
niego gapi. Zmarszczył brwi i wytężył wzrok, próbując rozpoznać jego rysy twarzy,
ale te rozmazywały się w dymie – mężczyzna ćmił papieroska i stał oparty o
czarną limuzynę z przyciemnianymi szybami. Wyglądał tajemniczo i podejrzanie,
szczególnie tą wczesnowieczorną porą, kiedy powoli zaczynało się już ściemniać.
Kruczowłosy zastanowił się, czy by nie wezwać
taksówki, ale przypomniał sobie, że większość oszczędności przepadła na akcję
ratowania telefonu Paina; jego portfel świecił pustkami.
No, nie ma się czego bać strasznych kolesiów!,
powiedział do siebie, nie jestem dziewczynką. W razie potrzeby potrafię w końcu
też komuś przylać.
Ruszył w kierunku Akatsuki, po kilku minutach
zauważył, że podobne do tego ze szpitalnego parkingu czarne auto go śledzi. I
siedziało mu na ogonie prawie do samego budynku burdelu, skręciwszy w skrzyżowanie
przedtem jednakże w zupełnie inną stronę. Zimny dreszcz przebiegł Itachiemu po
plecach – co to miało znaczyć? O co chodziło?
Pierwszy na myśl przyszedł mu Nagato. Czy to on
próbuje przedsięwziąć coś dziwnego w odwecie za wciśnięcie mu w twarz tego jogurtu?
Przecież mu groził!
Itachi rozejrzał się dookoła siebie, szukając
czerwonowłosych mężczyzn, ale ulica była pusta. Nacisnął więc klamkę i wszedł
do burdelu, szybko zamykając drzwi na klucz. Już, już miał odetchnąć z
prawdziwą ulgą, ale wtem poczuł coś na swoim ramieniu.
Podskoczył i krzyknął, rozkładając wojowniczo ręce
jak w jakimś filmie z Jackiem Chanem. Dopadł do włącznika światła, nadal w
pozycji obronnej i zapalił lampy w korytarzu, gotów zaatakować napastnika w
pierwszej chwili, w której go zobaczy. Będzie gryzł piach, zanim ten sukin-
- Miaaau?
-kot zdąży się obejrzeć…
Och, uświadomił sobie nagle Itachi. Kot, ty
paranoiku, to kot Paina, Zetsu. Nie napastnik, coś ty sobie ubzdurał w ogóle?
Pokręcił głową w niedowierzaniu i zgarnął
prychającego zwierzaka ze sobą. Poszedł do kuchni napełnić mu miskę i przy
okazji samemu też wziąć coś na ząb.
Ruszył do kuchni, gdzie zastał Deidarę. Stał oparty o
lodówkę i patrzył na przybyłego kruczowłosego z tajemniczym uśmiechem. Itachi
nie zwrócił na niego większej uwagi i nakarmił kota. Niebieskookiemu nie
podobało się ignorowanie jego cudownej osoby, więc po chwili odszedł od lodówki
i zaczął krążyć po pomieszczeniu, patrząc złowrogo na Uchihę. Ten nadal go
olewał i postanowił zrobić sobie kanapki z serem, bo tylko na to mógł sobie
pozwolić ze swoim kulinarnym talentem.
- Cholera, Itachi! – powiedział Deidara i stanął w
miejscu, tupiąc nerwowo jedną nogą.
- Tak? – spytał onyksowooki i przyciął swój blady
palec wskazujący nożem, krojąc chleb. Zaklął cicho i włożył go do ust, by
zatamować jakoś krwawienie.
- Nie ignoruj mnie! – zawołał, oburzony. – Mam do
ciebie prośbę – powiedział i uśmiech wrócił na jego twarz.
- Czego chcesz? – westchnął Itachi i położył swoją
kanapkę na mały, porcelanowy talerzyk.
- Mógłbyś przejść się do sklepu? – spytał z szerokim
uśmiechem i zatrzepotał swoimi pięknymi, długimi rzęsami. Kruczowłosy skrzywił
się lekko i zaczął jeść, patrząc na kota.
- Po co? – zapytał i przeniósł wzrok na
zniecierpliwionego już Deidarę.
- Po jogurt, którego ostatnio mi nie kupiłeś! To
chyba oczywiste. – Prychnął i założył ręce na piersi, patrząc wyzywająco na
swojego kolegę z pracy.
Itachi przestał gryźć kanapkę, a ser utkwił mu w
gardle. Przypomniała mu się akcja z jogurtem i Nagato w supermarkecie. Nagle
zaczął się zastanawiać, czyj jest ten czarny samochód, który go śledził? Czy to
może być czerwonowłosy, tajemniczy znajomy Paina? Może te groźby były prawdziwe
i naprawdę może mu się coś stać? Zakrztusił się i zaczął kaszleć. Blondyn
podbiegł do niego i poklepał po plecach. Gdy Itachi odzyskał przywilej mówienia
oraz oddychania, spojrzał groźnie na niebieskookiego i warknął krótkie, acz
treściwe:
- Nie.
Deidara ze zdenerwowania złapał talerzyk, na którym
leżała resztka kanapki Itachiego i zrzucił na podłogę. Porcelana rozprysła się
na wszystkie strony, strasząc Zetsu stojącego obok nóg czarnowłosego.
- Masz iść po mój jogurcik, rozumiesz?! Chcę go za
piętnaście minut widzieć – krzyknął i odgarnął grzywkę z oka, nadal patrząc
wściekle na zdziwionego Itachiego.
- Co tutaj się dzieje? – Do kuchni wszedł Sasori i
zmierzył obu mężczyzn chłodnym spojrzeniem. Deidara podbiegł do niego z miną
skrzywdzonego psa i, udając, że płacze, powiedział:
- Och, Sasori! Bo Itachi nie chce mi kupić jogurciku!
A kiedy go poprosiłem, tak się wściekł, że rozbił talerz… Co Pain na to? Będzie
zły! Co my zrobimy? To jego wina – zawołał, pokazując palcem na Itachiego i
przytulając się do swojego rudowłosego chłopaka.
- Kłamca! – odpowiedział po chwili, kiedy jego
zdziwienie minęło. Ruszył w stronę drzwi. – W porządku, idę po ten twój
cholerny jogurt, ale ty masz to posprzątać i powiedzieć Sasoriemu prawdę! –
oznajmił i po chwili już był poza terenem burdelu.
***
Chciał jak najszybciej kupić ten deidarowy jogurt i
wrócić do domu. Był zły, zmęczony, a musiał jeszcze przejrzeć wielki stos
papierów, bo inaczej Pain mógłby go zabić bez wahania. Sam bałagan robił
straszny, ale jeśli ktoś miał zająć się jego sprawami, to musiał to zrobić
perfekcyjnie.
- Czy ten pusty blond łeb, nie mógł sam pójść do
sklepu?! - mruczał pod nosem, klucząc niewielkimi uliczkami pośród wieżowców.
Kopał niewielki kamyczek, podając go raz do lewej,
raz do prawej nogi. Jak był mały to chciał zostać piłkarzem. Zaczął nawet
chodzić na treningi i szło mu całkiem nieźle. Grał na ataku. Miał szansę zdobyć
z drużyną mistrzostwo kraju, ale pech chciał, że dwa dni przed finałem wyrżnęli
mu całą rodzinę. I na tym skończyła się jego obiecująca kariera sportowa.
Wszedł do sklepu i nie patrząc na nic, truchtem
podbiegł do lodówki z jogurtami. Znalazł półeczkę wypełnioną produktami firmy
Schwueller.
- Ser, mleko... - Itachi wyliczał każdą rzecz, którą
ujrzały jego czarne jak węgiel oczy. - I jogurty!
Duże, białe kubeczki z czerwonymi napisami, stały
równiutko w rządku i czekały, aż ciepła dłoń jakiegoś dobrego klienta zabierze
je do domu. Czekały wszystkie, truskawkowy, jagodowy, wiśniowy, brzoskwiniowy.
Brakowało tylko jednego.
- Bananowy! Gdzie jest bananowy?! Przecież on nie zje
nic innego... - zrozpaczony Itachi zaczął się zastanawiać, czy kupić inny smak
tej samej firmy, czy może inną markę, ale jogurt bananowy. Albo czy nie kupować
żadnego.
Tak czy siak, Deidara będzie zły, jeszcze bardziej
niż wczoraj. Nie mógł wrócić do domu z pustymi rękoma ani z czymś, czym Deidara
gardzi. Powrót do domu nie wchodził w grę, a na pewno nie tego wieczora. Tylko
gdzie w takim razie pójdzie? Przecież nie miał nikogo innego. Przyjaciół poza
burdelem nie miał, a jego rodzina przecież od wielu lat nie żyje. I nagle go
olśniło.
- Sasuke! - wykrzyknął na pół sklepu. - On mi na
pewno pomoże!
Z trudem wyciągnął telefon z kieszeni i zaczął szukać
numeru brata na liście kontaktów. Nagle poczuł, jak ktoś łapie go za nadgarstek
i ciągnie w stronę najbardziej oddalonej alejki, z pampersami i papierem
toaletowym. A chwilę później ktoś uderzył go czymś ciężkim w głowę i zemdlał.
***
Obudził się w dużym, słabo oświetlonym pomieszczeniu.
Siedział na zniszczonej, czerwonej sofie, a ręce i nogi miał związane i
oklejone taśmą. Było jasne, że ktoś go porwał. Tylko kto chciał porywać zwykłą
dziwkę? Gdyby ktoś chciał zaspokoić swoje potrzeby seksualne, to przyszedłby do
burdelu. Dla okupu też nie, bo czy ktoś zamartwiałby się zniknięciem
zwyczajnej, męskiej prostytutki? No nikt. Zabić też go raczej nie chcieli, nie
mieli powodu. Jakiś fetyszysta...? Zaczął wołać o pomoc.
Siedział w zupełnej ciszy tak długo, że aż stracił
poczucie czasu. Ręce i nogi mu ścierpły, nie mógł nimi ruszać. Gardło zdarł
sobie bardziej niż podczas najbardziej namiętnej nocy z Painem czy jakimkolwiek
innym klientem. Był głodny, chciało mu się pić, a na dodatek robiło się coraz
zimniej.
Już dawno stracił nadzieję na ratunek, a nadzieja, że
przyjdzie do niego porywacz, kimkolwiek by był, też powoli zaczynała go
opuszczać. Z każdą mijającą sekundą, myśl, że ostateczny koniec Itachiego
Uchiha jest bliski, stawała się co raz bardziej prawdopodobna.
Mimo wszystko, postanowił zapewnić sobie jak
największy możliwy komfort i położył się, w miarę wygodnie, na oparciu kanapy,
zamykając oczy. Wciągnął głęboko powietrze i od razu tego pożałował.
Śmierdziało tam jakimiś szczynami, szczurami i jeszcze czymś dziwnym. Zrobiło
mu się niedobrze, z trudem opanował odruch wymiotny. W wymiocinach, nawet
własnych, nie zamierzał siedzieć.
- Uchiha Itachi - usłyszał niski, znajomy głos,
gdzieś z kąta pomieszczenia.
- Oh, w końcu się pojawiłeś! - Czarnowłosy nawet nie
podniósł głowy, siedział spokojnie i wyglądał na całkowicie zrelaksowanego. -
Kim jesteś?
- Spotkaliśmy się kiedyś. Raz.
- Ah, tak? Gdzie?
Nieznajomy, albo i nawet całkiem znajomy, porywacz
zaśmiał się cicho. Był to czysty, zaraźliwy dźwięk. Gdyby nie ledwo wyczuwalna,
złowieszcza nuta, Itachi powiedziałby, że piękny.
- Na razie ci nie powiem. Daj mi chwilę, żeby się
pobawić. Chłopcy!
Już po chwili przed Itachim stanęło dwóch, podobnych
do siebie, dziwnych mężczyzn. Jeden dość niski i chudy, drugi wysoki i dobrze
umięśniony. Obaj mieli na sobie lateksowe, zielone kostiumy, które przylegały
gładko do ciała, uwydatniając każdy mięsień. Czarne włosy obcięte od garnka sprawiały,
że wyglądali jeszcze komiczniej. Itachi nie mógł się powstrzymać i wybuchnął
głośnym śmiechem.
- Coś cię śmieszy? - usłyszał zanim dostał w twarz.
Mocno.
Poczuł jak zęby rozcinają mu wargę, z której powoli
zaczęła się sączyć krew.
- Kurwa - zaklął cicho pod nosem. Jak mu obiją twarz
bardziej, to nie będzie mógł jeszcze długo wrócić do pracy. Nikt nie chciał
pieprzyć pobitej dziwki.
- To Lee i Gai - usłyszał głos porywacza. - Poznałeś
ich w sklepie, to oni cię tu przyprowadzili.
- Kim, do cholery, jesteście?! - krzyknął tak głośno
jak tylko mógł. Dzięki temu, że zdarł sobie wcześniej gardło, zabrzmiało to
mało pewnie i mimo wszystko dość cicho.
- To nie jest ważne. W tej chwili. Ważne jest to, po
co tu jesteś.
- No, to po co? Tylko szybko, śpieszy mi się. - Ten
koleś zaczynał go wkurwiać.
Ciągle nie pokazał swojej twarzy, Itachi dalej nie
wiedział kim jest. A ponoć kiedyś się spotkali.
Faktycznie, głos miał znajomy i był pewny, że gdzieś
go już słyszał. Niezadowolony klient? Ktoś w sklepie? Nigdy nikomu nie zrobił
krzywdy, nie miał pojęcia jaki powód miał ten człowiek, żeby go porwać.
- Musisz przekazać Painowi wiadomość. Znasz Paina,
prawda?
Itachi zamarł. Pain. Ci ludzie znali Paina. Kim on,
do cholery, tak naprawdę był?! Najpierw Nagato, teraz... Ten ktoś. A przecież
był tylko zwykłą dziwką niefortunnie zakochaną w swoim pracodawcy!
- Dobrze, że się ze mną zgadzasz. Przekażesz mu, że
ma tydzień na zrobienie tego, o co go prosił Nagato. - Itachi słyszał, że
mężczyzna jest coraz bliżej. Jeśli zrobi jeszcze kilka kroków, w końcu zobaczy
kim jest.
- A jak nie?
- A jak nie... - porywacz zaśmiał się cicho pod
nosem. - To bezpowrotnie zniszczymy mu to, co uważa za najpiękniejsze.
Zapadła cisza, w której słychać było tylko powolne
kroki tego, który wydawał się tu dowodzić. Po chwili te też ucichły.
Itachi podniósł głowę i otworzył usta ze zdziwienia.
Przed nim stał ten blond kelner z kawiarni, w której był z Sasuke na pierwszym
spotkaniu. Ten, co tak strzelał do wszystkich oczami. A teraz patrzył na niego
niezwykle błękitnymi oczami i bezczelnie jadł pączka.
- Pyszny! - Powolnym ruchem oblizał usta z resztek
lukru. - Mój ojciec chrzestny ma piekarnię. Robi najlepsze pączki w mieście.
Powinieneś kiedyś spróbować.
Itachi patrzył jak drapieżnie wgryza się w puszyste
ciasto pączka. Blondyn przymknął oczy i rozkoszował się cudownym smakiem, cicho
mrucząc.
- Ty! - krzyknął Itachi, dalej niedowierzając.
Po raz kolejny usłyszał dźwięczny śmiech chłopaka.
- Ja! Naruto, gdybyś kiedykolwiek potrzebował
imienia. - Wrzucił ostatni kawałek pączka do ust i oblizał palce. - Chłopcy!
Wiecie co robić! Ostrzeżemy Paina po naszemu.
Po tych słowach odszedł, zostawiając Itachiego sam na
sam z Lee i Gaiem. Po chwili padł pierwszy cios. A potem kolejny.
***
Coś ciężkiego wpadło na drzwi wejściowe do burdelu.
Po chwili ktoś zaczął w nie walić bez opamiętania.
- Idę, idę! Nie trzeba być tak niecierpliwym,
obsłużymy pana jak tylko pan zechce! - pokrzykiwał wesoło Deidara, biegnąc do
holu.
Otworzył drzwi i po chwili leżał przygnieciony czymś,
co przypominało trochę worek kartofli.
- Itachi?! Boże, co ci się stało?! - Szybko podniósł
się z podłogi i przytrzymał Itachiego, by ten znowu nie upadł.
Czarnowłosy miał posiniaczoną całą twarz, lewe ramię
zwisało bezwładnie, tak, jakby było złamane. Włosy miał potargane, a ubranie
całe we krwi. Deidara nie wiedział, czy to była jego krew, czy kogoś innego.
Nie ważne.
- Deidara... - powiedział ledwo słyszalnie Itachi. -
Nie było bananowego Schwuellera.
I zemdlał.
Biedny Itachi. Ciekawe swoją drogą co takiego musi zrobić Pain. Mam nadzieje, że Itachi szybko z tego wyjdzie a że Pain się o tym dowie i przejmie się tym. Czekam niecierpliwie na nową notkę..
OdpowiedzUsuńNa Wszechstronnych pojawiła się ocena Twojego bloga. Zapraszam cieplutko do przeczytania!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Mukudori.
Boże T.T Biedny Itachi, normalnie wredota z tego Naruto >.< I co ma zrobić Pain dla Nagato? Co jest tak ważnego aby pobić biednego Itasia? Udusić tych ludzi to za mało!
OdpowiedzUsuńTeraz rozdział bardzo mi się spodobał, o wiele bardziej niż poprzedni :) Mam nadzieję, że Sasuke też w tym będzie miał większy udział? I kiedy on się dowie o swoim bracie Itachim? >.< A może one wie? o.O Tylko podjął się tej zabawy z 'Kakashim Hatake'? Hmmm.... To by było ciekawe...
Witaj,
OdpowiedzUsuńponieważ Black Rose z ocenialni Krytyka Dla Odważnych ma problemy techniczne, wszystkie blogi, które miała ocenić (w tym Twój) trafiły do wolnej kolejki. Jeżeli nadal jesteś zainteresowana oceną, określ proszę, którą ocaniającą wybierasz. W przeciwnym razie blog Twój będzie znajdował się w wolnej kolejce tak długo, póki któraś z oceniających nie zdecyduje się go ocenić.
P.S. Wybór oceniającej określ w komentarzu pod najnowszym postem dopisując adres swojego bloga.
Pozdrawiam.